piątek, 9 sierpnia 2013

bad place

Strome schody i ciężkie drzwi. Zawsze myślę, że się za mną zatrzasną. Wchodzę na górę powoli odwlekając wszystko, a potem zbiegam. Tam zawsze wszystko jest upchnięte, każda niechciana rzecz wędruje na strych. I potem wszystko się tam piętrzy i narasta. Coraz więcej przedmiotów, coraz więcej wspomnień i rzeczy, których nieudolnie próbujemy się pozbyć.
Kiedy byłam dzieckiem spędzałam tam dużo czasu. Szukałam rzeczy, które można stamtąd zabrać. Zakopałam je potem pod drzewem, którego już nie ma. To był wielki, ale martwy dąb. Celowały w niego pioruny i przeszkadzał w postawieniu ogrodzenia. Niedawno przypomniałam sobie, że rzeczy ze strychu włożyłam do kartonu i one na pewno już nie istnieją. Czułam się tam dobrze. Było jasno, pachniało kurzem i kukurydzą. W jednym z pomieszczeń na starej podłodze leżał kolby kukurydzy i suszyły się. Odrywałam ziarenka i rozrzucałam je. Znosiłam je na dół i chciałam gotować. Mama mówiła, że robię bałagan i połamię sobie wszystkie zęby, bo to twarde nasiona tylko dla zwierząt. W tym samym pokoju stała skrzynka, a na niej leżało siodło. Były tutaj kiedyś konie. Zawsze ktoś musiał mnie podsadzić, żebym mogła tam usiąść. Miałam za krótkie nogi, które nie sięgały do strzemienia. Spadałam często i lądowałam na rozsypanych przez siebie ziarnach. Ściany zrobione były z belek. Przez szpary można było zobaczyć przylegające pomieszczenie. Teraz jest tam ciemno. Kiedyś stało tam metalowe łóżko, na którym skakałam. Obok były schody, wchodziło się na półpiętro i można było patrzeć na inny pokój z góry. Wydaje mi się, że teraz wszystko może się tam zawalić. Dotknięcie dłonią barierki spowoduje lawinę drzazg. Nie pamiętam żeby była tam podłoga. Gołe belki i przestrzeń wypełniona piachem. Tam zawsze zdobywało się najwięcej ran. Obdarte kolana i łokcie, rozcięte dłonie na gwoździach i podarte ubrania. Drzwi otwierające się na zewnątrz. Stojąc na głównych schodach musiałam odsuwać się do samej barierki, żeby skrzydło zmieściło się i żebym mogła wejść. Z tego pokoju wchodziło się do pomieszczenia z jednym oknem. Leżały tam kartony i krzesło, kiedyś znalazłam tam mysz. Tylko jeden raz. W głównej ścianie wyjęłam kilka cegieł i zawsze podczas zabawy przechodziłam z jednego pokoju do drugiego. To było główne pomieszczenie, do tej pory wiszą tam sznury do ubrań. Jest tam najjaśniej, duże, gołe okna, przez które wychodzi się na dach. Ten pokój ma stare szafy z ubraniami. Płaszcze babci i ubrania dziadka w plastikowych workach. Ubierałam się we wszystko co znalazłam, potem upychałam to po szafach i zastawiałam krzesłami drzwi, które nie chciały się domykać. Mama i babcia krzyczały, że niepotrzebnie robię bałagan i mogłabym odstawiać wszystko na miejsce. Że nie ma sensu wyciągać tych rzeczy i czy nie mogłabym znaleźć sobie lepszej zabawy. Otwierałam wtedy biały kredens z dokumentami. Stare rachunki i pisma, listy od pradziadka, które podobały mi się najbardziej. Zawsze pisał o bogu, "z Bogiem, niech Bóg ma Cię w opiece" Kiedyś wszystko było takie proste. Powierzano mu wszystko, o wszystko proszono, za wszystko dziękowano. W torebkach były stare dowody, legitymacje, książeczki. I zdjęcia. Masa starych zdjęć. Przeglądałam je nałogowo. Dziadek w wojsku, dziadek w straży pożarnej, dzieciństwo mamy. Czarno-białe kawałki wspomnień. Niektóre podpisane, miejsca i data, nazwiska, których nie znam i twarze, które są mi obce. Na parapecie stała metalowa skrzynia, w której babcia trzymała bombki. Przywiozła je ze sobą z Ukrainy. Ręcznie malowane, kruche. Niektóre rozbite, albo pęknięte, wyłożone papierem. Wkładałam tam ręce, a drobno rozbite szkło przyczepiało mi się do rąk. Ostatni pokój zawsze był najczęściej uczęszczany. Przynieśliśmy tam kiedyś farbki i pisaliśmy na ścianach swoje imiona. Na regale ustawiliśmy książki, na małej szafce stał czerwony koszyk z jedzeniem. Zostawialiśmy je na noc, a rano był już pusty. Na początku reszta straszyła mnie, ale potem zobaczyłam myszy. Przez małe okna, które są przy podłodze zawsze wystawiałam nogi. Machałam nimi w powietrzu, leżałam na brudnej podłodze. Czułam się dobrze i bezpiecznie. Powietrze i słońce i podłoga i drobinki kurzu, pajęczyny, spokój i radość. Teraz zostało już tylko przerażenie. Nie minęło wiele lat od tamtych momentów, ale zmieniło się wszystko. Bezpieczne miejsca zaczęły przerażać, patrzenie na świat nie przesłania beztroska. Nie myślę już jasno, szukam problemów. Gubię bezpieczne miejsca, otaczam się już tylko tym, co przeraża. Albo nie mam się już czym otaczać, bo przeraża wszystko. Chciałabym cofnąć się do czasów, w których wszystko było proste i nic nie wydawało się groźne. Teraz każde miejsce jest złe. Zmuszam się, by je odwiedzać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz