wtorek, 27 sierpnia 2013

bad dream

Podeszłam do okna i kryjąc się za firanką próbowałam zobaczyć cokolwiek w ciemności. Potem pojawiły się twarze. Dwie, dziecięce. Dziewczynka z grzywką na całe czoło i chłopiec, kilkuletni blondyn.
Dopiero potem zobaczyłam, że są całe we krwi. Przytrzymywałam zamknięte okno rękoma napierając na szybę z całej siły. Krzyczały, żeby je wpuścić, żeby im pomóc. Wydzierały się, raniły mi uszy.
Cały czas powtarzały, że chcą wejść. Musiały wskoczyć na parapet i siedzieć na nim, albo klęczeć. Wołały mnie po imieniu, płakały, "pomóż nam, pomóż, wpuść nas do środka, potrzebujemy twojej pomocy, musisz nam pomóc, nie możesz nas zostawić, otwórz okno" Trzęsłam się ze strachu, było mi słabo, duszno, niedobrze. Wciąż broniłam sobą drewnianej ramy okna, zamykałam oczy, żeby nie patrzeć im w twarz. Dźwięk pięści uderzających o szybę pulsował mi w głowie. Wybiegłam stamtąd, spod drzwi łazienki wylewało się światło. Nacisnęłam klamkę, leżał na podłodze, nie reagował na moje słowa. Potrzebowałam pomocy. Na siłę podniosłam go z podłogi, mruczał niewyraźne słowa gdzieś w okolice ucha. Słaniał się na nogach, kiedy ciągnęłam go do okna. Nieprzerwane uderzenia w szybę, niezmienne wołanie o pomoc.
Pamiętałam ten wzrok bardzo dobrze, za dobrze. Nieobecny, zamglony, jakby patrzył gdzieś z daleka. Opierał się o ścianę, z ust wydobywały się przypadkowe, urwane słowa. Dzieci stały wtedy na parapecie i tym razem to one napierały na szkło. Brudziły je sobą. Przekrzykiwały się moim imieniem, jak potwornie brzmiało ono w ich ustach. A ja stałam, rozglądałam się bezradnie, nie mogłam się ruszyć, nogi ciężkie jak ołów, bezwładne ręce, krzyk zatrzymany w gardle, rosnący niepokój i lęk. Wiedziałam dobrze czym to się zakończy. Najpierw ciemność przed oczami, spowolnienie reakcji, potem upadek. Poczucie uciekania w nicość przerwał koniec snu. Obudziłam się gwałtownie kolejną noc z rzędu. Nikt nie stał nade mną obudzony moim krzykiem, nie trzymał mnie za rękę, nie powtarzał, że to tylko zły sen i nic się nie dzieje. Próbowałam zasnąć leżąc twarzą do okna. Bałam się twarzy, którym nie pomogłam, bałam się, że wrócą. Głębokie wdechy i wydechy powietrza, znowu nogi wysoko. Dobrze znana mi walka o to, żeby nie zatracić się w ciemności, żeby nie uciekać, nie poddawać się, być silną, dać radę, bo lepiej wytrzymać niż popadać w bezład. Wszystko jak zawsze oprócz otwartego okna. Bałam się podejść. Nie wiem ile trzeba leżeć tak w kompletnym bezruchu, kiedy strach paraliżuje wszystko, żeby się uspokoić. Nie pamiętam po jakim czasie się poddałam. Nie miałam siły, płakałam z bezsilności, bo znowu przegrałam i nic nie mogłam z tym zrobić. Jeszcze tylko przejście przez ciemny i uśpiony dom, powrót z wodą, szelest pudełka, gorzki smak tabletek na języku. Zostało ich dziesięć. Dziesięć spokojnych nocy przede mną. Leżałam na łóżku, rozkopana pościel, poduszki na ziemi i zsunięte prześcieradło. Ubranie lepiące się do ciała, włosy lepiące się do czoła. Niewyobrażalne zmęczenie, ból wszystkich mięśni, brak siły na obrót głową.
- Coś Cię boli Aga? - usłyszałam po jakimś czasie.
Wszystko mnie boli, a najbardziej bolą mnie myśli. Po co pytasz, skoro nie rozumiesz. Nie rozumiesz, bo nie chcesz rozumieć. Zamiast tego usłyszałam "zły sen" niewątpliwie słowa dobiegające z moich ust i odpowiedź "spróbuj zasnąć".  Rozmowy przez ściany, bo przecież ściany mają uszy.
Dobiegała piąta nad ranem, kiedy wychodził do pracy i zgasił światło palące się w pokoju, zamknął za sobą drzwi, dźwięk przekręcanego klucza w zamku. Otępienie, gorzki smak działał. Potem coraz cięższe powieki i nie musiałam się już bronić. Nieświadome zapadanie w przerwany sen. Tym razem spokojny. Obudziłam się w południe, jak zawsze po takich nocach. Resztki mnie i wydarzeń sprzed kilku godzin uciekały wraz z gorącą wodą, którą oblewałam swoje ciało w tej samej łazience ze snu.
Pisząc to widzę jak zapada zmierzch. Zbliża się kolejna noc.

wtorek, 20 sierpnia 2013

sea

Rano, albo późną nocą. Najlepiej od zmierzchu do świtu. Wiesz, lubię patrzeć na to, co znika. Jednocześnie widzę jak pojawia się coś nowego. Kiedy nie śpię, gapię się w okno. Świta. Wszystko jest czyste, zaczynasz od nowa. Nie ma ciebie z poprzedniego dnia, bo wstał nowy, ty jesteś nowy, zaczynasz od początku, od zera, budujesz od podstaw i budzi się wszystko, pojawia się słońce. Lepiej jest, kiedy się chmurzy. Wolę patrzeć rano na chmury, jak jest szaro, albo ciemnoniebiesko. Kiedy nie śpię, to gapię się w okno. Śpię z twarzą zwróconą w jego stronę, czasami tylko, kiedy głowa tworzy za dużo i za wiele na raz, to obracam się i mam przed sobą ścianę, albo przewracam się i turlam na drugi koniec łóżka. Wtedy obserwuję drzwi co wcale nie pomaga. Wolę budzić się nad ranem, teraz jest jeszcze ciemno. Opieram się plecami o ścianę i patrzę się przed siebie. Rozganiam trochę ciemności sprzed oczu.
Zasnęłabym na plaży, leżąc gdzieś tam na piasku. Zimno, wilgotno i niewygodnie. Lubię jak słońce się topi w wodzie, lubię jak nadciągają chmury, leżysz na ziemi, przed sobą masz granat. Zlany granat z jednej i drugiej strony. Nie oddzielasz fal od chmur, masz przed sobą ciemną plamę. Chciałabym grać na pianinie. Przynieść je ze sobą, postawić na pisku, ustawić przed granatem i grać. Albo słuchać, niech ktoś gra. W tle leci Tiersen, bo chciałabym grać na pianinie i chciałabym patrzeć na granat. Poczekałabym do rana, popatrzyła na resztki mgły. Mgła jest przyjemna. Przydymiona i szczelna. Lubię zimne morze i lubię sztormy, bo to coś do czego przywykłam. Taki sztorm się zdarza we mnie nie raz, coś drga, rozpoczyna go, on się nasila, porywa wszystko, zabiera nie plażę, ale gdzieś tam mnie po kawałku, słabnie, uspokaja się, na końcu pokazuje co mi zabrał, bez czego będę, pokazuje ile zniszczył, odchodzi, wszystko wysycha, zabrane kawałki zapełniają się jakimś tam sztucznym upychaczem, to są różne rzeczy, zależne od nastroju najczęściej. Osoby, albo przedmioty, wspomnienia, albo pomysły, nowe i głupie, które nie są do spełnienia i je też powinna zabrać woda, bo niszczą czasami więcej niż ona.
Chodźmy patrzeć na wodę najlepiej rano, albo późną nocą, kiedy nic nie jest spokojne, oprócz wnętrza. Bo jest wiatr, jest fala, setki fal, uginają się drzewa, jest hałas, a ty stoisz spokojny jak nigdy, cichy. Najpierw jest gniew i żal i złość, trochę szkła na podłodze, a potem wiesz, że są sztormy i trzeba stać spokojnie, bo one nie mogą cię zabrać. Więc jesteś, obojętnie czy na piasku, czy leżysz na ziemi, albo zbierasz szkło z podłogi. Wiesz, że musisz stać, bo co z tego, że wiatr jest za silny, a fale zabierają wszystko co widzisz. Możesz myśleć, że lepiej wciągnąć się w wodę, bo jest granatowa, a ty lubisz granat i tam jest pewnie spokojnie, pomimo zimna. Możesz myśleć co chcesz, a i tak wytrzymasz. Nic się nie liczy oprócz spokoju, który i tak osiągniesz. Wiesz, mimo że nie potrafisz pływać, albo jesteś za kruchy na taki wiatr, albo wolisz leżeć niż stać i tak nad tym zapanujesz. Jest sztorm, jest spokój. Jest burza, jest słońce, złość i radość, zło i dobro. Następstwa. Nigdy nic nie zostaje w ustalonej formie. Po każdym wydarzeniu przychodzi coś innego, nigdy nie będzie się trwało w tym samym, bo wszystko jest przez coś poprzedzone i zawsze jest coś dalej.
Rzucaj się w granat, on też się kończy. Zostaniesz na piasku, wczesnym rankiem, albo późną nocą.

środa, 14 sierpnia 2013

brain

Jest serce, które pompuje krew, kurczy się i rozkurcza. Pracuje, nie odpoczywa, pilnuje życia. To samo serce promieniuje sztucznym bólem i przeraża. Są też płuca, które pozwalają ci oddychać. Ograniczone układem kości zostają na swoim miejscu przechowując zbawienny tlen. Te same płuca dają ci odczuć brak powietrza, odzywają się nieoczekiwanie, każą przystawać, albo siadać. Nogi, które sprawiają, że możesz zmieniać miejsca i jesteś w ruchu. Nogi, które się męczą i bolą. Słabe i chude, posiniaczone i zadrapane. Kręgosłup, który trzyma cię w pionie. Cały szereg coraz bardziej nadwyrężonych kości, które nie dają o sobie zapomnieć. Pion przekrzywia się sukcesywnie i pochyla się. Brzuch, bezpieczne miejsce na to brzydsze wnętrze. Można go przebić, rozciąć. Jest sieć neuronów, która musi istnieć i która pozwala ci czuć. Najważniejsza głowa, która trzyma w ryzach mózg sterujący wszystkim. Przepływ krwi, oddech, krok, ruch, odczucie bólu. Tego prawdziwego i tego, który nie istnieje i nigdy nie istniał. Tego, którym się martwisz, przez który nie śpisz. Mózg odbiera obraz. Rzeczywisty i urojony. Daje ci możliwość oglądania nieistniejących rzeczy, których się boisz.
Mózg pozwala ci oddychać i sprawia, że boisz się wziąć oddech. Pobudza serce do pracy, a ty nie chcesz wsłuchiwać się w jego nierówne bicie.
Nie przeżyjesz bez niego, a często twierdzisz, że jest bezużyteczny i nie spełnia swojej roli. Nie daje normalnie funkcjonować. Coś co trzyma cię przy życiu sprawia, że się boisz żyć w pełni.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

burst

Przeszła nade mną burza. Szarpała mną i targała. Moczyła, raniła, nie dawała mi odetchnąć. Zamknęłam się. Istniałam już tylko ja i ona. Nie mogłam się wydostać i nie chciałam się uwolnić. Bolało, więc byłam. Jedyna pewna rzecz - czujesz, więc jesteś. Trwałam w zawieszeniu, a spadały na mnie pioruny. Raniły. Zapach przypalania. A potem wyszło słońce. Na początku nieśmiało, pojedyncze przebłyski, promienie ledwo muskały moją twarz. Dalej przytłaczał mnie granat. Potem śmielej, odważniej, z większą intensywnością. Były nawet natarczywe, nie dało się przed nimi uciec. Były jasne, można było zanurzyć się w nich i trwać. W czymś jasnym, nie w granacie i czerni, nie w huku i grzmotach. Przywykłam do jego obecności, przywykłam do ciepła i jasnej twarzy. Nauczyłam się mrużyć oczy, nie musiały być zamknięte. Kiedyś zniknęło i wrócił zamęt. Zniknęło po to, żeby znowu być. Wiem, że przestanie istnieć, ale nie opanuje mnie zimno. Ogrzeję się podczas wybuchu.

piątek, 9 sierpnia 2013

bad place

Strome schody i ciężkie drzwi. Zawsze myślę, że się za mną zatrzasną. Wchodzę na górę powoli odwlekając wszystko, a potem zbiegam. Tam zawsze wszystko jest upchnięte, każda niechciana rzecz wędruje na strych. I potem wszystko się tam piętrzy i narasta. Coraz więcej przedmiotów, coraz więcej wspomnień i rzeczy, których nieudolnie próbujemy się pozbyć.
Kiedy byłam dzieckiem spędzałam tam dużo czasu. Szukałam rzeczy, które można stamtąd zabrać. Zakopałam je potem pod drzewem, którego już nie ma. To był wielki, ale martwy dąb. Celowały w niego pioruny i przeszkadzał w postawieniu ogrodzenia. Niedawno przypomniałam sobie, że rzeczy ze strychu włożyłam do kartonu i one na pewno już nie istnieją. Czułam się tam dobrze. Było jasno, pachniało kurzem i kukurydzą. W jednym z pomieszczeń na starej podłodze leżał kolby kukurydzy i suszyły się. Odrywałam ziarenka i rozrzucałam je. Znosiłam je na dół i chciałam gotować. Mama mówiła, że robię bałagan i połamię sobie wszystkie zęby, bo to twarde nasiona tylko dla zwierząt. W tym samym pokoju stała skrzynka, a na niej leżało siodło. Były tutaj kiedyś konie. Zawsze ktoś musiał mnie podsadzić, żebym mogła tam usiąść. Miałam za krótkie nogi, które nie sięgały do strzemienia. Spadałam często i lądowałam na rozsypanych przez siebie ziarnach. Ściany zrobione były z belek. Przez szpary można było zobaczyć przylegające pomieszczenie. Teraz jest tam ciemno. Kiedyś stało tam metalowe łóżko, na którym skakałam. Obok były schody, wchodziło się na półpiętro i można było patrzeć na inny pokój z góry. Wydaje mi się, że teraz wszystko może się tam zawalić. Dotknięcie dłonią barierki spowoduje lawinę drzazg. Nie pamiętam żeby była tam podłoga. Gołe belki i przestrzeń wypełniona piachem. Tam zawsze zdobywało się najwięcej ran. Obdarte kolana i łokcie, rozcięte dłonie na gwoździach i podarte ubrania. Drzwi otwierające się na zewnątrz. Stojąc na głównych schodach musiałam odsuwać się do samej barierki, żeby skrzydło zmieściło się i żebym mogła wejść. Z tego pokoju wchodziło się do pomieszczenia z jednym oknem. Leżały tam kartony i krzesło, kiedyś znalazłam tam mysz. Tylko jeden raz. W głównej ścianie wyjęłam kilka cegieł i zawsze podczas zabawy przechodziłam z jednego pokoju do drugiego. To było główne pomieszczenie, do tej pory wiszą tam sznury do ubrań. Jest tam najjaśniej, duże, gołe okna, przez które wychodzi się na dach. Ten pokój ma stare szafy z ubraniami. Płaszcze babci i ubrania dziadka w plastikowych workach. Ubierałam się we wszystko co znalazłam, potem upychałam to po szafach i zastawiałam krzesłami drzwi, które nie chciały się domykać. Mama i babcia krzyczały, że niepotrzebnie robię bałagan i mogłabym odstawiać wszystko na miejsce. Że nie ma sensu wyciągać tych rzeczy i czy nie mogłabym znaleźć sobie lepszej zabawy. Otwierałam wtedy biały kredens z dokumentami. Stare rachunki i pisma, listy od pradziadka, które podobały mi się najbardziej. Zawsze pisał o bogu, "z Bogiem, niech Bóg ma Cię w opiece" Kiedyś wszystko było takie proste. Powierzano mu wszystko, o wszystko proszono, za wszystko dziękowano. W torebkach były stare dowody, legitymacje, książeczki. I zdjęcia. Masa starych zdjęć. Przeglądałam je nałogowo. Dziadek w wojsku, dziadek w straży pożarnej, dzieciństwo mamy. Czarno-białe kawałki wspomnień. Niektóre podpisane, miejsca i data, nazwiska, których nie znam i twarze, które są mi obce. Na parapecie stała metalowa skrzynia, w której babcia trzymała bombki. Przywiozła je ze sobą z Ukrainy. Ręcznie malowane, kruche. Niektóre rozbite, albo pęknięte, wyłożone papierem. Wkładałam tam ręce, a drobno rozbite szkło przyczepiało mi się do rąk. Ostatni pokój zawsze był najczęściej uczęszczany. Przynieśliśmy tam kiedyś farbki i pisaliśmy na ścianach swoje imiona. Na regale ustawiliśmy książki, na małej szafce stał czerwony koszyk z jedzeniem. Zostawialiśmy je na noc, a rano był już pusty. Na początku reszta straszyła mnie, ale potem zobaczyłam myszy. Przez małe okna, które są przy podłodze zawsze wystawiałam nogi. Machałam nimi w powietrzu, leżałam na brudnej podłodze. Czułam się dobrze i bezpiecznie. Powietrze i słońce i podłoga i drobinki kurzu, pajęczyny, spokój i radość. Teraz zostało już tylko przerażenie. Nie minęło wiele lat od tamtych momentów, ale zmieniło się wszystko. Bezpieczne miejsca zaczęły przerażać, patrzenie na świat nie przesłania beztroska. Nie myślę już jasno, szukam problemów. Gubię bezpieczne miejsca, otaczam się już tylko tym, co przeraża. Albo nie mam się już czym otaczać, bo przeraża wszystko. Chciałabym cofnąć się do czasów, w których wszystko było proste i nic nie wydawało się groźne. Teraz każde miejsce jest złe. Zmuszam się, by je odwiedzać.