tag:blogger.com,1999:blog-71101776882590756562024-03-13T13:08:12.213+01:00"Na początku jest moja głowa w moich rękach"Nomen Nominandumhttp://www.blogger.com/profile/08940236234916689592noreply@blogger.comBlogger43125tag:blogger.com,1999:blog-7110177688259075656.post-89602697482431037952016-05-15T23:06:00.002+02:002016-05-15T23:06:56.718+02:00from nownow I just sit in silence Nomen Nominandumhttp://www.blogger.com/profile/08940236234916689592noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7110177688259075656.post-66262838900069561742016-05-07T00:10:00.004+02:002016-05-07T00:10:42.101+02:0022Byłam szczęśliwa o dwudziestej drugiej.<br />
Na dużym, płaskim parkingu zgasły światła. Wiał lekki wiatr, muskał moje odkryte ręce. Rozpędzałam się na deskorolce, niebo było bezchmurne, dobrze widoczne świecące punkty.<br />
Wzięłam pierwszy oddech od siedemdziesięciu dni, do domu wróciłam z bólem przy oddychaniu. Nomen Nominandumhttp://www.blogger.com/profile/08940236234916689592noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7110177688259075656.post-91833224393893848912016-04-24T21:35:00.002+02:002016-04-24T21:35:33.499+02:00Dziś siniaki jak galaktyki. Nomen Nominandumhttp://www.blogger.com/profile/08940236234916689592noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7110177688259075656.post-35612702647660295072016-04-16T22:01:00.002+02:002016-04-16T22:01:40.722+02:00Zredukowałam wszystko do jednego pragnienia, chcę już tylko przetrwać.<br />
Nie wiem czy wypada Ci podziękować, nie chcę już nawet zapomnieć. Nomen Nominandumhttp://www.blogger.com/profile/08940236234916689592noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7110177688259075656.post-82474564711666019692016-04-11T21:22:00.001+02:002016-04-11T21:22:08.303+02:00A.ZI call him "A.Z" because it all begins<br />
end ends with him.Nomen Nominandumhttp://www.blogger.com/profile/08940236234916689592noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7110177688259075656.post-31165578943851684652016-04-04T22:51:00.001+02:002016-04-10T19:15:45.367+02:00Philippe, ici est <span class="short_text" id="result_box" lang="fr"><span class="">très chaud. </span></span>Oh s'il te plaît, viens ici, ne bats pas contre moiNomen Nominandumhttp://www.blogger.com/profile/08940236234916689592noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7110177688259075656.post-62640771371931049302016-04-04T00:22:00.001+02:002016-04-04T00:22:36.020+02:00printempsWiosna zastała mnie w nieładzie. Nie uczesałam włosów, nie zaścieliłam łóżka, nie wyniosłam do kuchni pustych kubków po herbacie.<br />
Spałam źle, obudziło mnie ciepło na twarzy, długo nieobecne światło rozlane na starej drewnianej podłodze.<br />
Obserwowałam ludzi z czwartego piętra. Czterdziestu rowerzystów. Młode pary w takich samych butach. Siedziałam w słońcu, znowu mrużyłam oczy, myślałam, że przestałam tak robić.<br />
Otwierałam białe okna, słyszałam jak skrzypi drewniana rama. Siedziałam na parapecie machając nogami.<br />
Jestem blada, śpię w białej pościeli, wprawiam w ruch mocno widoczne niebieskie żyły. Nomen Nominandumhttp://www.blogger.com/profile/08940236234916689592noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7110177688259075656.post-62103347497591781992016-04-02T15:17:00.002+02:002016-04-02T15:17:31.110+02:00
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<a href="https://www.blogger.com/null" name="result_box1"></a><a href="https://www.blogger.com/null" name="result_box2"></a><a href="https://www.blogger.com/null" name="result_box3"></a>
<span style="font-size: small;"><span lang="fr-FR">J'ouvre
lentement les yeux, je vérifie si rien ne tombe sur ma tête. Le
matin, tout est encore à sa place. Quatre heures et demie. Je sors
sur le balcon et j'allume une cigarette</span></span><span style="color: blue;"><span style="font-size: small;"><span lang="fr-FR"></span></span></span><span style="font-size: small;"><span lang="fr-FR">.
La voisine d’en face, dilue dans un seau avec de l’eau un
engrais pour les plantes. À cinq heures, elle arrose les fleurs,
moi, je fume déjà une suivante.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: small;"><span lang="fr-FR">Il
me reste un demi-paquet, je reviens dans la chambre, je ferme
maladroitement la porte,
le vent gonfle les rideaux. </span></span>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<em class="western"><span style="font-size: small;"><span lang="fr-FR"><span style="font-style: normal;">Je
reste</span></span></span></em><span style="font-size: small;"><span lang="fr-FR">
allongé dans le lit, un jour de la semaine. Ce matin n'est pas
différent des autres ; de celui d’hier, d’il y a trois
jours, une semaine, un mois ou... de celui d’il y a 3 mois où il
paraît que tout a commencé, sans que je m’en rends compte.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<a href="https://www.blogger.com/null" name="result_box5"></a><a href="https://www.blogger.com/null" name="result_box6"></a><a href="https://www.blogger.com/null" name="result_box7"></a><a href="https://www.blogger.com/null" name="result_box8"></a><a href="https://www.blogger.com/null" name="result_box9"></a><a href="https://www.blogger.com/null" name="result_box11"></a><a href="https://www.blogger.com/null" name="result_box12"></a><a href="https://www.blogger.com/null" name="result_box13"></a><a href="https://www.blogger.com/null" name="result_box14"></a><a href="https://www.blogger.com/null" name="result_box15"></a><a href="https://www.blogger.com/null" name="result_box16"></a><a href="https://www.blogger.com/null" name="result_box17"></a><a href="https://www.blogger.com/null" name="result_box18"></a>
<span style="font-size: small;"><span lang="fr-FR">Je m’endors,
mais le sommeil est agité et interrompu. Le vent m’irrite, mais
aucune de mes jambes, ni la gauche ni la droite, ne veut pas fléchir
et mener le reste de mon corps vers la porte mal fermée. </span></span><em class="western"><span style="font-size: small;"><span lang="fr-FR"><span style="font-style: normal;">Je
reste</span></span></span></em><span style="font-size: small;"><span lang="fr-FR">
allongé et je ne veux plus me lever. Je me réveille et la seule
chose à laquelle je pense c'est jeter tout par la fenêtre et
exister parmi les murs vides. Les objets, même-eux, m’irritent.
Les mots m’irritent, donc, je les limite, je tâche à ne pas les
prononcer, à ne pas les assimiler. Tout m’est égal jusqu’à la
douleur, à l’extrême, et même au-delà. Je sors parce que je ne
peux pas respirer. Le corps est tendu, il essaie de se défendre
contre ce dont il a le plus peur. Les poings serrés et les yeux
fermés sont ton arme. Tu penses à des choses insérées dans ta
tête dans les bureaux blancs et lumineux. Tu entends des phrases
commençant par «tu es», et se terminant par "faible". Tu
vois les lèvres disposées à prononcer le plus grand mensonge du
monde. Un mensonge qui répété même cent fois ne sera jamais la
vérité. </span></span>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<a href="https://www.blogger.com/null" name="result_box19"></a><span style="font-size: small;"><span lang="fr-FR">L'oxygène
sauveur atteint enfin les poumons, et quant la perte de l'air devint
ta plus grande peur, tu arrives à goûter sa saveur. Il est doux, il
submerge tout le corps d’une chaleur. Il te permet de relâcher. Il
enlève la peur. Il est la seule chose sûre au monde. La seule chose
qui te reste et qui te donne de la force. Il te garantit une
inspiration et une expiration suivantes. Peut-être pas la dernière.
</span></span>
</div>
<div lang="fr-FR" style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
Nomen Nominandumhttp://www.blogger.com/profile/08940236234916689592noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7110177688259075656.post-45875255127396810332016-02-27T18:46:00.001+01:002016-02-27T18:48:14.470+01:00sauve-moiNomen Nominandumhttp://www.blogger.com/profile/08940236234916689592noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7110177688259075656.post-10087926749574257372016-01-24T00:53:00.002+01:002016-01-24T00:53:42.345+01:00unPowietrze jest wilgotne, ale oddychasz z lekkością. Nad ziemią unosi się lepka mgła. Byliśmy na nogach całą noc, pamiętasz jak trzymaliśmy się kurczowo każdej godziny? Moment przejścia nocy w kolejny dzień. Wszystko się zatrzymuje. Cichnie. Myślisz, że nic się nie zmienia. Po chwili twoje oczy dostają więcej światła, płuca dostają więcej tlenu, całe ciało odbiera więcej bodźców. Świat raptownie przyśpiesza. Czy mogę trzymać Cię za rękę? Gwiazdy gasną po kolei, ale każda z nich zostawia po sobie jasny ślad.<br />
Stój nieruchomo. Początek to najlepsza rzecz, jaka może cię spotkać. Nie uciekaj od niej, nie broń się.<br />
Jesteśmy początkiem jasnego czasu po bardzo długim trwaniu w kompletnych ciemnościach.<br />
Wcześniej jeździliśmy samochodem po pustym mieście. Słuchaliśmy kaset, ty paliłeś za kierownicą. Przez otwarte okna wpadał wiatr. Środek lata. Moje opalone ciało, twoje piękne ręce. Jasne i ciemne oczy. Miękkie usta. Niezliczona ilość słów, które padały stopniowo. Imię, a potem rosnąca chęć powiedzenia o wszystkim.<br />
Było naprawdę pusto. Korty tenisowe na obrzeżach miasta. Nasze zakurzone ubrania, dźwięk odbijanych piłek. Mokra trawa, w której mnie położyłeś. Gładziłeś moją skórę. Leżałeś obok nie czując się obcy. Końcowy etap przemiany, kiedy wszystko wybucha natłokiem kolorów. Czerwień, błękit. Zamknij oczy, możesz to usłyszeć.<br />
Przyciskasz swoje wargi do moich, sprawiasz, że się czerwienią. Pobudzasz moją krew, płynie szybciej, widać ją w niebieskich żyłkach pod skórą.<br />
<br />Nomen Nominandumhttp://www.blogger.com/profile/08940236234916689592noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7110177688259075656.post-76319692777645776632016-01-01T21:11:00.001+01:002016-01-05T17:48:02.692+01:00*W Dolnie miała spędzić całe nadchodzące lato. Zamieszkała w
hotelu na wzgórzu, w sypiali z widokiem na jezioro. Wysiadła z
samochodu z mężczyzną.
<br />
Czy była młoda? Mogła mieć najwyżej 20 lat. On kładł ręce
na jej ramiona, odwracał jej twarz w kierunku swoich ust. Miała
blade, niezbyt chętne wargi, których nie układała do pocałunku,
a zaciskała mimowolnie.<br />
Weszła do budynku, a światło padające z tarasu musiało ją
oślepić. Odwróciła głowę w moją stronę mrużąc oczy.
Podążałem za nią niosąc jej walizki pełne małych przedmiotów
obijających się o siebie.
<br />
Mężczyzna zarezerwował pokój, numer 350, trzecie piętro.
Jechaliśmy windą. Wyszedł pierwszy, trzymał dłonie w kieszeniach
bermudów. Zawahałem się chcąc przepuścić ją w drzwiach.
Patrzyła na mnie jakby nie rozumiała mojego gestu. Może nie
chciała go rozumieć, bo wolała tam zostać.
<br />
Wyszedłem na korytarz, a pokój był już otwarty. Walizki
zostawiłem przy drzwiach, zarejestrowałem suche polecenie
wniesienia następnych. Czułem się niezręcznie nie wiedząc czy
kobieta uparcie stojąca w windzie chce zjechać na dół, pójść
do siebie, czy może wyjechać stąd jak najszybciej.
<br />
Odważyłem się zasunąć kratę i wcisnąć guzik. Nie
spowodowało to u niej żadnej reakcji, jedynie lekki ruch ramion
spowodowany nagłym szarpnięciem.
<br />
Wjechałem na górę sam, nie licząc towarzyszących mi bagaży.
Nie poświęciłem zbyt wiele uwagi nieznajomej osobie. W hotelu
widywałem codziennie setki osób, wnosiłem setki walizek, a
właściciel każdej z nich miał swoje dziwne zachowania. Nasza
milcząca podróż trzy piętra w dół nie była więc dla mnie
niczym, co mogłoby szczególnie przykuć moją uwagę.
<br />
Miękki dywan zagłuszył moje kroki. Ich głosy stały się
bardziej wyraźne. Ton nieznoszący sprzeciwu nazwał ten hotel domem
na całe lato. Delikatny pomruk był odpowiedzią.<br />
Wchodząc zobaczyłem ją stojącą przy oknie. Przebierała się.
Miała piękne plecy, widoczny kręgosłup, który znikał przy końcu
pod materiałem spódnicy. Najpierw poprawiła włosy. Przejechała
ręką po karku. Mocniej zacisnęła palce na skórze, zjeżdżała
nimi w dół. Rozpięła zamek spódnicy i pozwoliła jej opaść na
ziemię. Odwróciła się twarzą do wejścia, w którym stałem.
Zmieszałem się, chciałem przeprosić, udawać, że dopiero co
wszedłem, że nie stałem tak i nie patrzyłem. A ona podeszła do
mnie tylko domagając się wyciągniętą ręką zwrotu swojej
walizki. Wyjęła z niej jasną sukienkę. Myślę, że była biała.
Tak, na pewno była biała. Odprawiła mnie wciskając mi do ręki
zwinięte banknoty, a kilka godzin później spacerowała przed
hotelem, pozwalając mi patrzeć na nią i zapamiętać kolor
ubrania. Nie był ostry jak świeży śnieg, nie był też zgaszony.
Kiedy o tym myślę to zaczynam rozumieć, że nie chodziło mi o
wygląd jej sukienki. O to czy była ciemna, jasna, jaśniejsza, z
falbanką, ze wstążką, w paski, z cieniutkimi ramiączkami, czy na
długi rękaw. Patrzyłem na jej skórę. Gładką i bladą.<br />
Próbowałem zrozumieć jej ciało. Stałem się mimowolnym
świadkiem tego, jak jej nogi zaczynają poruszać się pewniej.
Codziennie pokonywały więcej kroków, kilka razy przeskoczyły
nawet kałużę. Pewnego dnia usłyszałem jej kroki w butach na
niskim obcasie, stała w nich mocno i prosto.
<br />
Jej ręce odżyły. Poprawiały włosy i zakładały kapelusz.
Kiedy chodziła, poruszały się razem z nią, czasami chowały się
w kieszeniach, czasami trzymały pasek torebki. Kiedy siedziała,
jedna dłoń gładziła drugą, albo wybijała palcami delikatny
rytm.
<br />
Przechodziłem obok tarasowych stolików, kiedy prawa ręka z
wyciągniętymi palcami uniosła się wyżej, a usta, wtedy już
koloru bladych malin, poruszyły się i pozwoliły na wypowiedzenie
trzech słów.<br />
- Poproszę szklankę wody.<br />
Młody kelner skinął głową i zniknął. Ja przystanąłem na
chwilę chcąć zapamiętać ten dźwięk. Nie był piękny, ale
smutny. Możliwe, że był piękny w swoim smutku, bo jej prośba o
wodę brzmiała jak prośba o uratowanie jej.<br />
Mijały dni, a każdy tak naprawdę był podobny do poprzedniego.
Nosiłem walizki, kłaniałem się, wieczorami chodziłem do portu
patrzeć na łodzie.<br />
Jeden dzień był szczególnie upalny. Zaczynał się sierpień,
czas, w którym można spodziewać się wszystkiego. Pot lał się po
ciałach. Ja, ubrany w bordowy garnitur, stałem w hallu czekając na
nowych gości. Nie pamiętam kto do mnie podszedł. Czy była to
jedna z tych blondynek z recepcji, czy może chłopak, który pracuje
ze mną na zmianie. Telefon z pokoju 350. Winda,trzecie piętro, na
którym przypomniałem sobie dokąd idę. Drzwi nie był domknięte,
a kiedy zapukałem nikt się nie odezwał. Poczekałem jeszcze chwilę
starając się nie myśleć o niczym. Chodzi na pewno o walizki,
chociaż to dopiero sierpień.<br />
W końcu pchnąłem drzwi. Siedziała na łóżku tyłem do
wejścia. Poruszyła się lekko i obróciła głowę.<br />
Ostatnie dni były na tyle męczące, że przestałem ją
obserwować. Nie zauważyłem przez to, że jej oczy były szeroko
otwarte. Odżyły, były jasne, nadawały twarzy lekkości. Patrzyły
na mnie bystro, z zaciekawieniem.<br />
Stanęła przede mną, ale nie powiedziała ani słowa. Pocałowała
mnie, a ja poczułem że coś się zawaliło, że to nie była dobra
decyzja. Poruszyłem się niespokojnie kilka razy, próbując wygrać.
Odsunęła się i pomyślałem, że może mi coś wyjaśni. Stałem
oszołomiony, śledziłem ruch jej palców odpinających zamki,
guziki i zatrzaski. Naprawdę nie wiem kiedy się jej oddałem, kiedy
moje ręce przestały próbować ją powstrzymać.<br />
Pachniała słodko i słodko się śmiała. Gładziłem jej ciało,
później całowałem mocno i chętnie. Pozwoliłem jej wbijać się
w moją skórę. Czułem ją pode mną, słyszałem jej głośny
oddech. Poruszałem się mocniej widząc jej uśmiech.Pozwoliła mi
skończyć w sobie nie myśląc o niczym.<br />
Naprawdę nie widzę w tym sensu do tej pory.<br />
Wyszedłem, kiedy zasnęła, poszedłem patrzeć na
łodzie.<br />
Nie widziałem jej kilka dni, potem wyglądała normalnie. Jej
oczy, jej nogi, jej ręce. Był jej, nie myślałem o nich jak o
mojej własności.<br />
Skończył się sierpień i zgasła dopiero, kiedy otworzyły się
drzwi samochodu, a ja zarejestrowałem polecenie zniesienia walizek.<br />
Myślę, że mogłem ją uratować, zrobić coś dobrego.<br />
Patrzyła nieprzytomnie, prawie nie podnosiła nóg.<br />
Starałem się trzymać myśli, że nie zrobiłem jej krzywdy.
Wiedziałem, że nie zrobiłem jej krzywdy. Nomen Nominandumhttp://www.blogger.com/profile/08940236234916689592noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7110177688259075656.post-24307748680084669612015-08-06T20:42:00.002+02:002015-11-01T21:40:28.117+01:00IIGwar rozmów zagłuszył ostry świst. Buchnęła gęsta para, zaczęło się dobrze znane zamieszanie. Trzaskały ciężkie drzwi, wybuchał śmiech. Mężczyźni w ciemnoniebieskich mundurach zgrabnie wyskakiwali z pociągu. Ich ciężkie, podbite buty uderzały raz po raz o betonowy peron. Taki sam dźwięk zaczął się kilka lat wcześniej. Wtedy większa grupa mężczyzn musiała do pociągu wejść. Każdy z nich myślał tylko o tym jak będzie wyglądał ich powrót. Do pociągu wchodzili pojedynczo, bez pośpiechu. Nie zajmowali miejsc, nie pakowali bagaży. Jak najdłużej przechadzali się po peronie, trzymając w dłoni ukochaną dłoń, próbując odwlec moment pożegnania. Kiedy zajęli miejsca, zaczął pojawiać się stukot okien. Drewno, na które napierały jeszcze czyste dłonie, ustępowało pod ich ciężarem z charakterystycznym trzaskiem. Okna wypełniały się uśmiechniętymi twarzami. Żaden z nich nie chciał przecież, żeby jego kobieta patrzyła na smutną twarz. Mimo tego, że wyjeżdżali i przez najbliższe lata będą robić okropne rzeczy i takich samych rzeczy będą doznawać, cały czas pilnowali, żeby jeszcze bardziej nie zasmucić kobiet. Ktoś może zapytać, czy taka gra cokolwiek dała. Oczywiście, że tak. Ich zmęczone i zapłakane oczy łatwo dały się oszukać. Nie widziały napięcia na twarzach swoich mężów, nie widziały malującego się strachu. Gra tocząca się między oknem a peronem dodawała im odwagi i pozwalała wierzyć w to, że już niedługo będą ich witać stojąc w tym samym miejscu. Niektórym z nich się udało. Minęło kilka lat i można by powiedzieć, że zmieniło się wszystko i nic. Stary dąb, stojący przy wejściu na stację, złamał się w pół podczas jednej z letnich burz. Budynki, które utraciły swoich właścicieli popadały w ruinę. Niektórzy ludzie, którzy widzieli przyjazd pierwszych pociągów już dawno odeszli. Pojawili się też nowi, którzy nie wiedzieli nic o tym miejscu.<br />
Kobiety posiwiały z nerwów, zaczerwienione oczy zdradzały setki nieprzespanych nocy. Niektóre z nich nie czekały same. Wokół ich palców zaciskały się drobne dłonie. Kobiety przyszły na stację starsze nie o 6, a o co najmniej 20 lat. Upływ czasu zanikał dopiero wtedy, kiedy usłyszały uderzenie butów o peron i poczuły ciepły pocałunek na twarzy. Nie zestarzeli się tylko ci, którzy nie czekali na nikogo.<br />
Brunetka średniego wzrostu miała na sobie zwiewną sukienkę do kolan. Uległa modzie jak reszta kobiet, dlatego jej dłonie ubrane były w delikatne rękawiczki. Swobodnie rozpuszczone włosy zdobił kapelusz. Przyszła na stację z kobietą, którą trzymała za rękę, a tylko jedna z nich czekała na powrót swojego mężczyzny.<br />
Czekając na koniec powitania powoli stawiała kroki wzdłuż krawędzi peronu. Pociąg ruszył powoli, bez problemu dotrzymywała mu tempa. Przyśpieszała razem z nim i kiedy rozpędził się na tyle szybko, że musiałaby za nim biec, podmuch pary strącił jej kapelusz z głowy. Potoczył się po peronie zbierając sobą cały brud. Zatrzymały go dłonie mężczyzny w mundurze, który rzucił swój bagaż, żeby go złapać.<br />
Pomiędzy brunetką, a mężczyzną nawiązała się rozmowa. Uśmiechała się do niego.<br />
- Oddam go, jeżeli zgodzi się Pani wypić kawę z biednym żołnierzem - roześmiał się wskazując na zabandażowane kolano.<br />
Kobieta zmieszała się. Widziała za jego plecami przyjaciółkę, która czeka na nią z mężem.<br />
- Obiecałam przyjaciółce, że spędzę z nimi dzień - powiedziała wskazując na przytuloną parę. - Musi pan zrozumieć, on dopiero co wrócił.<br />
Nie odpowiedział. Odwrócił się, a ona miała ochotę krzyczeć, żeby zaczekał. Nie miał jednak zamiaru uciekać. Podszedł do pary i ukłonił się przed kobietą. Z tej odległości nie było słychać jego słów. Za chwilę wrócił zadowolony.<br />
- Nie ma Pani wyboru. Oni wręcz kazali mi Panią zabrać.<br />
Nie zdążyła powiedzieć ani słowa. Silna ręka złapała o wiele słabszą rękę i pociągnęła za sobą.<br />
Szli ramię przy ramieniu. Twarz mężczyzny wyraźnie łagodniała z każdym krokiem. Jego oczom ukazywały się kolejne miejsca, które tak dobrze zna. Za rogiem wciąż istniała jego ulubiona kawiarenka. Kilka metalowych okrągłych stolików, ciężkie krzesła, kwiaty w wazonach. Wciąż ta sama kelnerka.<br />
- Nawet nie wie Pani jaka to ulga. Jaka to ulga wrócić do swojego miasta i widzieć, że jest prawie nietknięte.<br />
W małej kawiarni padło dużo słów. Powrót do dawnego świata kazał mu mówić, nie dało się tego powstrzymać. Nie mógł uwierzyć w to, że jeszcze nie tak dawno spał w okopach i strzelał do ludzi. Jeszcze nie tak dawno proch brudził ręce, szczypał w oczy, a huk zagłuszał własne myśli. Nie mógł uwierzyć, że wrócił do domu, a tutaj wszystko jest jak dawniej. Jego ulubiona kawiarnia, ludzie na ulicach, błękit nieba, piękne kobiety. Patrzył na nią i mówił, jakby od jego słów zależało wszystko co może się później zdarzyć.<br />
Odpowiadał na pytania o bliznach. O tych na twarzy, o dłoniach, które były nimi pokryte. Mówił o kuli, która trafiła w kolano. Opisywał szpital, w którym leżał, pacjentów obok, krzyk i ból.<br />
Żadne z nich nie zauważyło kiedy słabsza dłoń przykryła tę mocniejszą. Z każdym kolejnym słowem gładziła ją delikatnie, próbując zabrać złe wspomnienia.<br />
Wiedział, że cała opowieść musi się dokonać, bo im więcej mówił, tym mniej bólu zostawało w jego sercu.<br />
Cofał się i przechodził jeszcze raz przez ostatnie lata na froncie. Znowu czołgał się w pyle, zaczepiał mundurem o drut, krzyczał, strzelał i krył się. Mając przed sobą obcą twarz dotarł do końca opowieści, a zarazem do jej początku. Poczuł, jakby moment wejścia i wyjścia z pociągu nie oddzielały już lata niesprawiedliwego cierpienia.<br />
Nachylił się nad stolikiem strącając przy tym wazon pełen kwiatów. Szukał ust, które nie były byle jakie i przypadkowe. Obserwował ją, kiedy szła po peronie czekając na przyjaciół. Uśmiechał się w duchu, bo wiedział, że tak naprawdę czekała na niego. Miała naprawdę miękkie i ciepłe wargi. Całował je zamykając to, co było kiedyś i witał tym pocałunkiem to, co dopiero ma nadejść. Szli w stronę Sekwany trzymając się za ręce. Powiedział, że powinni wciąż sprzedawać tam piękne kapelusze. Nomen Nominandumhttp://www.blogger.com/profile/08940236234916689592noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7110177688259075656.post-57915941568911092652015-07-14T22:24:00.002+02:002015-07-14T22:27:56.539+02:00lemonade Kwaśną wodę zamkniętą w szklanych butelkach z białym korkiem kupiliśmy od dziewczyny nieco młodszej od nas. Ludzie chętnie podchodzili do jej stoiska ciesząc się jak dzieci ze starych butelek. Jej ciało zmęczone natarczywym słońcem okazywało dostrzegalne ślady zażenowania. Patrząc na nią wiedzieliśmy, że to nie jest żadna sprzedaż vintage, ale wykorzystanie starego szkła, które zalega na strychu ledwo stojącego domu. Udawaliśmy, że nie słyszymy jej głosu, który miał nas przywołać po zostawioną resztę.<br />
Padało, kiedy piliśmy lemoniadę siedząc na piasku. Deszcz muskał jej opaloną i gorącą skórę. Po kilku dniach palącego słońca wszystko zaczynało tracić swoje kształty. Kontury rozmywały się pod wpływem ciepła, przed oczami trwała uporczywie mgła, a czoła i brwi były już już bardzo zmęczone niewygodnym grymasem. Wszystko zaczynało stawać się wyraźne dzięki odrobinie wody. Odcienie nasycały się, a kształty nie były już płynne.<br />
Siedziała naprzeciwko mojej twarzy ściskając udami zimną butelkę. Jej włosy zdecydowanie urosły w ostatnim czasie i dzięki słońcu nabrały ciepły odcień. Idąc przez łąkę puściłem jej rękę. Nie opierała się, kiedy przypinałem kwiaty do jej włosów. Wyglądała uroczo siedząc na piasku w białej, luźniej sukience z polnymi kwiatkami, które wydostały się spod spinek i muskały ją po szyi.<br />
W domu nastawiłem płytę obserwując jak biega na boso zostawiając mokre ślady na podłodze. Bawiła się z psem krzycząc i śmiejąc się. Co chwilę kazała mi na siebie patrzeć, co o boże, wywoływało szeroki uśmiech na mojej twarzy. Śmiała się z tego jeszcze bardziej.<br />
Rzucała piłkę psu i ścigała się z nim, kto pierwszy do niej dobiegnie. Była jak dziecko, kiedy przewróciła się na własnych mokrych śladach. Narobiła sporego hałasu swoim drobnym ciałem. Zniosłem ją i położyłem na łóżko, z obrażoną miną pokazywała gdzie ją boli. Masowałem kostkę i kolano, na koniec dostała buzi w czoło. Moja Maga wciąż wskazywała na bolące kolano. Pocałowałem je kilka razy patrząc jak wraca jej uśmiech. Skierowała dłoń na brzuch. Delikatnie zsunąłem mokrą sukienkę z jej ciała i musnąłem ustami wciąż ciepłą skórę. Wyżej. Poczułem mocny zarys żeber. Wyżej. Usta znalazły pieprzyk pod prawą piersią. Wyżej. Bledsza i delikatna skóra piersi pokryta gęsią skórką. Wyżej. Chude obojczyki. Wyżej. Krew płynąca przez jej szyję. Wyżej. Miękkie usta, które szukały moich.<br />
Długie włosy opadające falą na jasne poduszki i polne kwiaty pod naszymi ciałami. Nomen Nominandumhttp://www.blogger.com/profile/08940236234916689592noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7110177688259075656.post-14597702573445837562015-07-10T23:52:00.001+02:002015-07-10T23:52:42.058+02:00deuxLudzie potrafią złożyć obietnice, które dotyczą każdej możliwej rzeczy. Jednak mnie nie obchodzą zapewnienia, że ktoś odda mi pożyczone pieniądze w dwa tygodnie, że ktoś nie zniszczy książki, którą wziął ode mnie, bo bardzo chciał ją przeczytać, albo takie, że jak pójdziemy na ten film do kina, to na pewno się nie zawiodę. Tak naprawdę obchodzi mnie już tylko jedna rzecz. <br />
Widziałam wiele okropnych rzeczy, od których starałam się uciec. Wszystkie zbierały się jednak obok mnie przybierając ludzkie postacie. Każdy najgorszy lęk, każde niemiłe wspomnienie, każda sytuacja, która sprawiła tak bardzo okropny ból. Przytłaczały mnie i zabierały coraz więcej miejsca z środka okręgu, w którym stałam. Widziałam z daleka jak pojawiają się następne i pełzną. Nie potrafiłam już dłużej walczyć. Położyłam się w samym środku okropnego bałaganu, nie wiedząc sama na co czekam. Nie miałam siły, żeby skrzywić się i próbować uciekać, kiedy kolejna postać dotknęła mnie chłodną ręką.<br />
Długo uświadamiałam sobie na co czekam. Leżałam, bo liczyłam, że w takiej pozycji paradoksalnie łatwiej będzie mnie znaleźć. I pewnego dnia, kiedy dałam już jeść wszystkim upiorom, kiedy pozwoliłam po raz kolejny dać sobą pomiatać i kiedy pozwoliłam na to, żeby postacie znowu sprowadziły mnie do pozycji leżącej, On przyszedł i wziął mnie na naprawdę długi spacer. Jego dotyk był ciepły, oczy ufne, ręce mocne i bezpieczne. Podniósł mnie, pomógł przejść pierwsze najtrudniejsze metry, pomógł przedrzeć się przez zamknięty krąg. Ściskał moją rękę mocniej słysząc okropny wrzask, który został w tyle. Stopniowo był coraz dalej, zaczynała dzielić nas przepaść, której jak wtedy myślałam, nie da się pokonać.<br />
On pokazał mi przestrzeń. Nauczył mnie życia poza kręgiem, życia bez szeptów, obelg i chłodu. Kładł mnie powoli w wysokiej, soczystej trawie. Nauczył mnie jak nie mrużyć oczu, jak nie chować się przed ciosem. Umiałam bez strachu patrzeć prosto w rozciągniętą nad nami przestrzeń.<br />
Obiecał, że zawsze ze mną będzie, a ja wiem, że jego dłonie wciąż pozostaną ciepłe. Nomen Nominandumhttp://www.blogger.com/profile/08940236234916689592noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7110177688259075656.post-6944665587814727862015-06-13T20:40:00.000+02:002015-06-13T20:40:35.134+02:00/Dwa kolory: czerwony.<br />
Cały dzień zanosiło się na taki wieczór. Od samego rana lepkie powietrze, które gęstniało jeszcze bardziej z każdą godziną. Całkowicie pozbawiało mnie oddechu. Niebo zrobiło się sine, wyglądało jakby ktoś zakrył je całe rękoma, które zbyt długo były w zimnej wodzie. Powietrze zaczęło drżeć. Grzmot odbijał się echem w uszach, brzmiał jeszcze długo po tym jak przestał istnieć. Zmieniały się kolory, siny czerwienił się.<br />
Mrugnięcie powiek. Myślałam o dawnych powrotach do domu, kiedy dni były tak samo upalne jak teraz. Jak niewiele się zmieniło od tamtego czasu. Wyczekiwałam końca dnia, żeby położyć się nieruchomo na rozgrzanym łóżku i w końcu wymknąć się do miejsca, w którym w końcu można oddychać. Wracałam potem z ubraniami mokrymi od wilgotnej trawy, z resztkami nocy we włosach, w oczach cały czas tlił się niesowicie jasny księżyc, który wisiał dokładnie nade mną. Nie pamiętam ile razy prosiłam, żeby spadł. Wracałam z zimnymi dłońmi, pachnąc dymem, pomieszaniem nocy i dnia. Zimne ręce, myśli, że może kiedyś skończę uciekać, może będę umiała wszystko zaakceptować, albo ktoś mnie po prostu wyręczy i ułoży wszystko na nowo. <br />I nagle wszystko wybuchło. Otworzyłam oczy na okropną czerwień, która przelewała się przez całe niebo. Drzewa na jej tle wyglądały jakby stały w ogniu. Z każdej strony otulał mnie grzmot, jeden za drugim. Przed oczami jasne błyski. Bałam się, ale liczyłam złudnie na odrobinę odwagi, która pozwoli mi się nie bać nie tylko grzmotów i która złapie moje ręce nad czerwoną skórą. Nomen Nominandumhttp://www.blogger.com/profile/08940236234916689592noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7110177688259075656.post-21321600038153754432015-01-06T03:32:00.002+01:002015-01-06T03:37:00.789+01:00night Chcę wyjść z Tobą na spacer, bo noc jest dziś cicha i przyjemna, zadziwiająco ciepła jak na środek zimy. Nie dowiedziałam się o tym robiąc coś złego, kręcą się sama po pustym już mieście, czy zapalając w prawej dłoni coś cienkiego i bardzo niedobrego. Może zasypiasz, a ja chciałam sprawdzić czy widzimy takie samo niebo. Wszystko się tutaj odbija i myślę, że i ty i ja widzimy tylko światła z ulicy. Chcę wyjść z Tobą na spacer tam, gdzie nie ma ludzi, jest ciemno i pusto. Chcę wyjść z Tobą na spacer, gdzie w środku nocy panuje tłok i zgiełk. Chcę żeby każdy nas widział, dziwił się że nie mamy rękawiczek, że mamy chude nogi, że i ja i ty trzęsiemy się z zimna, mówiąc jak zadziwiająco ciepło jest dzisiaj. Chcę wypić z Tobą dobre wino, założyć sukienkę bez pleców, tańczyć boso na trawie, na drewnie, na miękkiej pościeli. Chcę patrzeć jak wyciągasz płyty i myślisz nad wyborem, jak uśmiechasz się, bo dobrze wiemy co wybierzesz, chcę widzieć jak pochylasz się nad adapterem, jak ustawiasz igłę, zostajesz na kilka sekund w takiej pozycji, dopiero potem odwracasz się do mnie słysząc skrzypnięcie, lekkie drganie, czysty dźwięk, już nic tak nie brzmi i nic więcej nie będzie tak brzmiało. Chcę się zgodzić i podać Ci rękę, dać sobie poprawić włosy, ułożyć się dobrze przy Twoim ciele, czuć splecione ręce poniżej tali, chcę drażnić swój nos zapachem, który lubisz, chcę drażnić skórę rąk materiałem, który nosisz, chcę drażnić Twoją głowę delikatnie przysuwając się i oddalając, chcę czuć delikatny ale stanowczy ruch ramion, które nie pozwolą oddalić mi się za mocno i zawsze będą czekać, żeby znowu mnie do siebie przyciągnąć. <br />
Chcę na Ciebie czekać, rano, wciągu dnia, w nocy. Cieszyć się z tego, że już jesteś, smucić się, bo jeszcze Cię nie ma. Chcę rano spać dłużej niż ty. Wstaniesz wcześniej, będę spała myśląc, że jesteś. Chcę żebyś myślał, że długo jeszcze, leżał obok, zmieniał pozycje, prawy bok, lewy, łokcie, żebyś mnie delikatnie dotykał, delikatnie dmuchał mi w mocno zamknięte oczy, bo wtedy nieświadomie zaciskam je jeszcze mocniej, aż w końcu budzę się i mam Ciebie przed sobą, bo przecież o to Ci chodziło, więc uśmiechasz się, bo dopiąłeś swego i masz już mnie i mamy następny dzień przed sobą. Chcę się z Tobą bawić przy ubieraniu, chcę żebyś tolerował, że do piekarni pójdziesz trzymając za rękę swoje małe szczęście i trzymając mankiet swojej własnej koszuli, do którego mogłabym włożyć dwie ręce. Chcę żebyś kupił ciastka, zostawił mi ciemne, zjadł jasne siedząc na oknie z mocną kawą, żebyś pozwalał mi założyć pudełko na Twoją głowę, żebyś nie złościł się, że jestem dzieckiem. Chcę przeglądać Twoje rzeczy i znosić więcej rzeczy w puste miejsca. Chcę robić Ci małe prezenty, z których nie zawsze będziesz zadowolony, chcę przegrywać Ci piosenki i tworzyć z nich składanki na kasetach, na które będziemy potem wyklinać, ty mocno, ja mniej, bo nie będziemy mogli odtworzyć ich w samochodzie. Chcę znosić Ci zeszyty z suchymi kwiatami w środku, które przytwierdza do kartki zbyt duży kawałek ciemnej taśmy. Chcę pisać Ci słowa na rękach pisakami, które świecą, chcę mówić Ci o słowach, które napisałam, wyjaśniać te, które nie istnieją. Chcę żebyś świecił obsypany brokatem i złościł się na mnie, bo tego na pewno nie lubisz. Chcę żebyś używał pełnej formy mojego imienia i robił minę, która każe mi zakręcić pudełeczko ze świecącym proszkiem. Chcę się obrócić i wiedzieć, że masz je już w ręku i jednym ruchem bladej dłoni otworzyłeś je, a drugim ruchem wysypałeś całą zawartość na moje włosy. Chcę żebyś wziął mnie na ręce i przeniósł na właściwe miejsce, kiedy widzisz, że jestem zmęczona. Zasnąć z Tobą, na Tobie, obok, na podłodze, na łóżku. Ręka obok, dłoń w dłoń, idealne proporcje, perfekcyjne dopasowanie. Zasnąć wiedząc, że kochasz, kocham. Spać, czuć się bezpiecznie, śnić o złych rzeczach, budzić się z krzykiem, krzyczeć prosto w twoje ręce, drapać, płakać, szarpać, uspokajać się, zasypiać wiedząc, że zawsze będziesz w tym samym miejscu, śpiąc, ale i czekając na to co może się zdarzyć.<br />
Zostań blisko, proszę, zostań blisko. Nomen Nominandumhttp://www.blogger.com/profile/08940236234916689592noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7110177688259075656.post-13965336552310009732014-09-12T20:01:00.001+02:002014-09-12T20:01:26.112+02:00tale Byliśmy znowu w tym samym lesie. Teraz dużo rzeczy się zmieniło. Było chłodno i zaczynało robić się szaro. Liście już zaczęły spadać z drzew. Były brązowe i spokojnie leżały na ziemi czekając na wiatr, który je poruszy. Szliśmy trzymając się za ręce. Wolną ręką zakryłeś moją dłoń, żeby nie zmarzła za mocno. My nie zmieniliśmy się za dużo. Można powiedzieć, że wciąż wszytko było takie same. Wciąż byłeś wyższy ode mnie i wciąż miałeś bardziej zimne ręce. Prowadząc Cię w głąb lasu wciąż byłam nienormalna. Wszystko było jak dawniej. Śmiałeś się jak zawsze chociaż staliśmy na ziemi. Pamiętałeś, że potrafimy latać. Czas nie zatrzymał się i wiedzieliśmy o tym dobrze. Nie był to jednak powód do tego, żeby cokolwiek miało się stać.<br />
Ziemia nasiąknęła lekko wilgocią z powietrza. Zapadała się pod ciężarem naszych ciał. Chłód nie był natarczywy, ale przyjemny. Oddychało się lekkim i rześkim powietrzem. Lekko otulała nas mgła, która mogłaby przeszkodzić komuś w dotarciu do celu, jednak kiedy wiesz dokąd zmierzasz, nigdy nie zgubisz drogi. Było cicho, przywykliśmy do rozmawiania ze sobą w głowie. Został nam jeszcze tylko kawałek, nie zmienialiśmy tempa, żeby go od siebie oddalić. To był zwykły kawałek drogi, który trzeba przejść, bo nie można się zatrzymać. To takie naturalne. Łamiąc wszystkie zasady logicznego myślenia, w samym sercu lasu było cieplej i jaśniej. Ziemia nie była mokra, powietrze było lżejsze. Usiedliśmy na trawie trzymając się wciąż złączonych rąk. Wkoło rosły drzewa, ale tylko dwa najbardziej skupiały naszą uwagę. Były takie same, chociaż na pewno były różne. Stały po dwóch stronach drogi. Jedno po lewej, drugie po prawej stronie. Jedno moje, drugie twoje. Siedzieliśmy tak chwilę, a może całkiem spory kawałek czasu. Podeszliśmy bliżej drzew niespecjalnie wypatrując towarzyszy. Szły ku nam główną drogą. Obok siebie. Takie same, chociaż na pewno różne. Jeden dla mnie, drugi dla ciebie. Podeszły bliżej nie rozdzielając się jednak.<br />
Jest taka dziecięca zabawa, w której dzieci ustawiają się w kole, łapią za ręce i puszczają iskierkę. Jedno z nich mocniej ściska rękę osoby obok i przekazuje iskrę dalej. Jeżeli uścisk wróci na start, to znaczy, że zabawa się udała.<br />
Na razie zobaczyłam ruch ręki, a potem wszystko zmieniło się bardzo szybko, albo bardzo wolno. Wydarzenia przebiegały obok, były tak blisko, że mogliśmy ich dotknąć. Pojawiły się wszystkie, dopiero potem poczułam uścisk. Ruch dwóch głów i dwa uśmiechy. Ręce rozłączyły się. Ja dostałam jednego dinozaura, a ty drugiego. Ja w lewo, ty w prawo. I było w porządku. Naprawdę wszystko jest w porządku.<span style="font-weight: normal;"></span><br />
<h3 class="post-title entry-title" itemprop="name">
<br /></h3>
Nomen Nominandumhttp://www.blogger.com/profile/08940236234916689592noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7110177688259075656.post-63694345544820405462014-08-31T23:12:00.000+02:002014-08-31T23:12:03.394+02:00Wrzesień przynosi ze sobą deszcz i zamieszanie.Nomen Nominandumhttp://www.blogger.com/profile/08940236234916689592noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7110177688259075656.post-80779470259915819052014-08-03T01:26:00.001+02:002014-08-03T01:31:19.574+02:00" Pamiętam jak pachniało drewnem, które ścinał. Lubiłam patrzeć na to co robi, kiedy byłam małym dzieckiem. Chciałam wszystko z nim robić, we wszystkim pomagać. Miałam krótko ścięte włosy i ulubione spodenki w kropki. Miałam urodzić się chłopcem i chyba dlatego cały czas między nami jest taka dziwna więź, której nie umiem określić. Jestem najbardziej kłopotliwa spośród trzech córek, bo chyba najbardziej jestem do niego podobna. Takie same paskudne charaktery.<br />
Zawsze to ja byłam z nim najbliżej. Na początku z własnej woli, potem z przymusu spowodowanego wyrzutami sumienia. Nie ma w tym żadnej czułości. Naszą relację określa raczej wzajemne ścieranie się ze sobą. Jesteśmy cholernie podobni, a jednocześnie niewiarygodnie różni.<br />
Od małego wypracowano u mnie potrzebę kontaktu. Może dlatego, że wiedziałam o tym, że wybrano mi nawet męskie imię. Chciałam trochę zastąpić mu Kubę w domu pełnym kobiet. To ja chciałam się przytulać, ja zadawałam najwięcej pytań. To ja zawsze chciałam pomóc, to ja przesiadywałam z nim w garażu i w piwnicy, to mnie trzymał na kolanach prowadząc samochód. Mama wysyłała mnie po to, żeby przyprowadzić go do domu. Dlatego czuję się odpowiedzialna.<br />
Potem to wszystko się zmieniło. To ja byłam i jestem do tej pory powodem kłótni. Mówił o mnie, że jestem prowokatorem. Że to przeze mnie wszyscy płaczą i nie dogadują się. To zawsze ja próbowałam się z nim wykłócać i ja prowokowałam go do słów, na które będę mogła odpowiedzieć atakiem. W tym domu rzadko kiedy słyszało się inne imię niż moje i jego. Kiedy się kłócili, ja stawałam po stronie mamy, tylko po to, żeby czuł, że jest sam. Chciałam się odwdzięczyć za to co robi. Przez te wszystkie lata nie potrafiłam okazać wsparcia w żaden sposób. To co robił odpychało mnie. Pamiętałam każde zdanie na mój temat, każdą niemiłą rzecz, każde kłamstwo, każde naciągnięcie prawdy, które miało stawiać mnie w jeszcze gorszym świetle.<br />
To do mnie zwrócił się o pomoc. Nie powiedział tego żonie, ani nikomu z innych bliskich mu osób. Mówił do mnie. Płakał i to mnie prosił o pomoc. Mogłam mieć 15 lat, kiedy przyszedł i prosił żebym przestała go odtrącać, żebym pokazała mu, że ktoś w niego wierzy, żebym wyraziła chęć pomocy. Siedział przytulony do mnie i płakał, bełkotał, a ja chciałam tylko żeby mnie puścił i przestał, żeby już zasnął. Potrzebował żebym powiedziała, że wszystko będzie dobrze, a ja milczałam. Miałam opuszczone ręce, zamknięte oczy. Nawet nie płakałam. Równie dobrze mógłby mówić do ściany, przytulać kamień. Nigdy nie nauczyłam się rozmawiać z nim o odwykach i terapii. Do tej pory ucinam temat. Tamten wieczór wzbudza we mnie ogromne poczucie winy i wstydu. Wstydziłam się i siebie i jego.<br />
Nie chciał leczyć się rodzinnie, bo pewnie szedł tam z poczuciem tego, że jest kompletnie sam.<br />
Jego terapeutka miała zajęcia w mojej szkole. Nie podobała mi się. Dorota. Wysoka, chuda, koścista, kręcone włosy nijakiego koloru, blade ręce, zawsze z kawą. Przychodziła z mężem zawsze zimą, nie wiem dlaczego nie przed wakacjami. Zmanierowana siedziała na miękkim krześle, ostentacyjnie otulona szalikami, w kurtce. Bo jej zimno. Mów za mnie. Żuła gumę, nosiła bransoletki, strzelała z palców, siedziała patrząc w okno, czasami odpowiadała na pytania męża, który skakał wokół dzieciaków próbując do nich przemówić. Ja patrzyłam się na nią, co w końcu zauważyła i zaczęła mi się przyglądać. Nie lubię jej do tej pory, nawet jeżeli mu pomogła. Cały czas ma jej numer zapisany w telefonie, może tak na wszelki wypadek. Nie wiem przez co przeszła w życiu, ale kiedy słuchałam tego co zechciała powiedzieć, miałam ochotę śmiać jej się w twarz i mówić jak cholernie mało wie. Wychodziłam z tych zajęć nie raz. Potem wściekałam się na siebie myśląc, że zawsze muszę odstawić jakieś przedstawienie. Muszę pokazać, że bardzo mnie coś rusza, jak bardzo ty nie masz racji, jak bardzo moje życie jest gorsze od twojego, jak bardzo czuję się pokrzywdzona, załamana i smutna. Zawsze żeby ktoś widział, zastanawiał się co się dzieje. Na pokaz. Od zawsze, do teraz. Żałosne.<br />
Teraz kiedy wszystko się zmieniło i obraz nieprzytomnego ojca na podłodze to już tylko wspomnienie, ja cały czas przegrywam, bo nie mam mu już nic do zarzucenia. Ścieramy się nadal i pewnie tak będzie zawsze, bo ja mam do niego żal, a on ma żal do mnie. To nie jest sprawiedliwe, ale on też musi mieć jakiś argument, bez tego ja mogłabym wygrać. A przecież nie chcę. Nie chodzi o to, żeby postawić na swoim, ale znowu pokazać jak bardzo ci źle z tym co robi.<br />
Oczywiście gdybym była Kubą wszystko byłoby całkiem proste ale jestem Agatą i wiem, że bardzo mu się to nie podoba. Nomen Nominandumhttp://www.blogger.com/profile/08940236234916689592noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7110177688259075656.post-6073336501906266762014-07-13T22:08:00.001+02:002014-07-13T22:22:53.389+02:00#Nasz dom różnił się od reszty budynków na ulicy. Nie miał piętra, nie miał balkonu, nie miał szerokich drzwi i schodów w korytarzu. Nie był ogrodzony żywopłotem przycinanym w ciepłe soboty. Nie mieliśmy równo skoszonej, systematycznie podlewanej trawy. Ściany były chropowate i wbijały się w plecy. Zostawiały na skórze dziury. Obok rosły drzewa i ich gałęzie dotykały okien na tyłach domu. Dawały przyjazny cień i ochronę. Były potężne i stare, szumiały na wietrze.<br />
Drzewa stały w odległości kilku metrów od siebie, jednak ich gałęzie stykały się ze sobą wysoko w pewnym miejscu. Po południu mieściło się tam słońce. Oczy same mrużyły się, kiedy głowa podnosiła się do góry. Jasne błyski rozlewały się przed twarzą i nagrzewały ją. Ciepły, pomarańczowy kolor zalewał wszystko przy zamkniętych oczach. Obraz drżał. Promienie wydłużały się i kładły się na ziemi. Wszystko zatrzymywało się na chwilę. Pojawiał się mimowolny uśmiech, oddech spłycał się, głowa przekrzywiała się na bok, plecy mocniej dociskały ściany. Z którejś strony padał cień i wszystko stawało się chłodne. Blada skóra na ramionach marzła, oczy rozglądały się za gdzieś rzuconym swetrem, tylko po to, żeby ubrać go i za chwilę zdjąć go znowu. Wracało ciepło. Nagrzana ulica była pusta. Samochody stały leniwie przy posesjach, ich lakier błyszczał w słońcu. Z daleka zdawały się topnieć. Syczały zraszacze i gdzieniegdzie pracowały kosiarki. Pachniało trawią i suchym powietrzem. Nieliczni ludzie bardzo powoli poruszali się w takie dni jak ten. Ci bardziej wygodni dojeżdżali na miejsca w nagrzanych samochodach. Wysiadali kilkanaście metrów dalej na kortach do tenisa. Nawierzchnia z piachu była sucha i brudziła jasne ubrania. Krótkie spódniczki kobiet podnosiły się do góry podczas podbiegania do piłki, pito wodę z cytryną z wysokich szklanek, każdy w czapce, albo daszku na głowie. Gra kończy się szybko. Białe sukienki i spódniczki chichoczą stojąc w pełnym słońcu, białe spodenki rozmawiają na lekkie tematy kryjąc się w cieniu. Potem wszyscy zbierają się do swoich domów. Początek wieczoru to moment, w którym wydaje się, że ludzi jest więcej niż w rzeczywistości. Popołudnia są leniwe i senne, za to wieczory to pora pełna życia. Słychać więcej głosów, które wraz ze spadkiem temperatury nasilają się i mają ochotę opuszczać gardła właścicieli. Samochody znowu zrobione są z metalu, a nie z lepkiej konsystencji. Mogą trąbić i przemykać przez ulicę. Mogą wjeżdżać do garażu i zatrzymywać się. Można w nich powoli opuszczać szyby pozwalając przy tym na wymianę uprzejmości kierowcy z pozdrawiającym go sąsiadem idącym po chodniku. Nie lubię wieczorów na tej ulicy, bo gubię się w twarzach i powstającym hałasie. Zanim wszystkie zakupy, rakiety i pasażerowie samochodów zdołają dotrzeć do swoich domów, ja dawno już zdążę zniknąć za drewnianymi drzwiami w oczekiwaniu na kolejne popołudnie. Czasami jest jednak tak, że kolejne popołudnie ma nigdy nie nadejść. O tym nie wie się oczywiście i robi się wszystkie ważne lub mniej ważne rzeczy myśląc, że to tylko kolejny dzień, w którym nic, a już na pewno nie tutaj, nie może się zdarzyć. <br />
Już od rana mocno świeciło słońce. Pod sklep na rogu ulicy podjechał samochód i zaparkował. Mężczyzna postawił na schodach metalowe skrzynki z butelkami mleka i odjechał. Bardzo szybko można było kupić tutaj świeże pieczywo i mleko dla dzieci. Małżeństwo z małego domku zaczyna spacer ze swoim psem, słychać uderzenia sportowych butów ludzi biegających obok. Tak jak codziennie ludzie wstają do pracy i jedzą śniadanie. Tak jak każdego dnia robią te same czynności. Odzywają się ptaki, słońce tak samo przesuwa się po ścianach i zmienia swoją pozycję. Na dłuższą chwilę lokuje się między jedną, a drugą gałęzią. Następuje spokój. Ulica znowu pustoszeje. Powietrze jest gęste i bezwietrzne, barwy są wyostrzone, tylko pod drzewami jest trochę cienia. Trawa jest miękka i nagrzana, a niebo jasne i czyste. Leżę na plecach.<br />
W domu panuje chłód, gałęzie zasłaniają okna. Słońce nie dociera przez szyby. Wanna jest niewygodna i twarda, sufit przybrudzony. Kiedy ja czuję łaskotanie na twarzy, jej twarz otacza woda. Niebo przesuwa się leniwie, tak jak leniwie przesuwa się metal na skórze. Nieśpiesznie, powoli. Jem pierwsze maliny tego lata, które barwią moje ręce na czerwono, tak samo jak na czerwono barwi się woda. Drżę, bo niespodziewanie zawiał wiatr i drży też drugie ciało. Odchylam głowę i przymykam oczy, znowu widać tylko ciepłą plamę, obraz faluje przed oczami. Oczy zamykają się i wszystko jest już rozmyte. Leżę tak jeszcze chwilę, zaczyna się wieczór i zaczynają się powroty do domów. Znikam, zanim zacznę się gubić. Wstaję i kieruję się do wyjścia w chwili, w której odkładana jest słuchawka od telefonu i wstają dwie inne osoby również zmierzające do wyjścia. Przebieram się, kiedy rozwija się białe płótno i zmywam sok z rąk, kiedy większe i obce dłonie pozbywają się rękawiczek. Kładę się do łóżka, kiedy pozostali wstają z kanap i niespokojnie wychodzą ze swoich domów zamykając za sobą drzwi. Otwierają się mniejsze, podwójne, spora grupa ludzi z ciekawości i głupoty wyżej wyciąga głowy. Zatrzaskują się szybko, ciszę, która nagle nastała przerywa ryk silnika i sygnał karetki. Powoli wraca się do swoich domów, ja wracam do siebie po kolejnym wieczorze i liczę na następny poranek. Kiedy budzę się jeszcze nikt nie kupił mleka, nikt nie biega, nie wyprowadza zwierząt na spacer. Każdy szepcze. Leżę na trawie czekając na popołudnie, jednak okazuje się, że na naszej ulicy już zawsze będzie panował wieczór. Nomen Nominandumhttp://www.blogger.com/profile/08940236234916689592noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7110177688259075656.post-60983198386439343252014-07-06T20:46:00.001+02:002014-07-06T21:00:45.878+02:00;Wszystko zaczynało nabierać innych kolorów. Powietrze zrobiło się szare, niebo ostro niebieskie, droga wyblakła mocniej. Drzewa nasyciły się. Targane wiatrem zaczęły tracić liście. Wirowały one niespokojnie, a potem spadały z wysoka. Wiatr huczał, przenosił wszystko z miejsca na miejsce. Nadciągała burza. Niebo było gładkie, jednostajne. Jednakowe na całej długości, jednakowe na całej szerokości. Wszędzie tak samo wypełnione potężną energią, która w końcu miała opaść na ziemię. Szła w dół ulicy i wiedziała, że powinna się śpieszyć. Jednak nie robiła tego. Specjalnie spowalniała krok i przystawała co chwilę. Czasami ktoś przemykał obok z pochyloną głową i agresywnymi ruchami. Każdy chciał zdążyć na czas. <br />
Myślała, że jej obecność tutaj coś zmieni. Że razem z powietrzem oczyści się jej ciało, że kiedy wszystko huknie o ziemię i kiedy niebo się rozedrze ona poczuje ulgę. Więc czekała. Nerwowo drapała ręce połamanymi paznokciami. Były nierówne i ostre. Zostawiały rozdrapany ślad na bladej skórze. Miała tego nie robić i dobrze o tym pamiętała. Ręce same zbliżały się do siebie i następował ból. <br />
Wracała z pustego już domu. Chciała zastać go inaczej, w innym stanie, chciała żeby wciąż był ciepły i przyjazny. Żeby był prawie jej i żeby mogła do niego wracać. Ale był pusty, kiedy do niego weszła. Zostały w nim pojedyncze meble, które miały jakąkolwiek wartość. Obłożone folią czekały na nowych właścicieli. W pokojach było ciemno. Przez wysokie okna wpadał tylko chłód i spokój przed nadciągającą burzą. W mieście od rana do okien nie docierało światło. Brak słońca nie przytłaczał. Był natarczywy, ale znośny. Po wyjściu na powietrze można było zobaczyć, że to ściany blokują dostęp do tego co na zewnątrz. Tutaj ciemność była jasna.<br />
W łazience zostało lustro. Kosztowało ich sporo pieniędzy. Było duże i proste. Drewniana rama zabierała minimum miejsca. Wisiało na ścianie pokrytej spękanymi kafelkami. Woleli kupić lustro. W sypialni zostały tylko gołe ściany. Żaden przedmiot nie miał wartości materialnej. Jednak ona nie potrafiła się z nimi rozstać. Chciała znowu leżeć w tym łóżku. Chciała się w nim budzić i patrzeć na twarz obok. Chciała wstawać i czuć dywan pod stopami. Chciała dochodzić do szafy i śmiać się akurat wtedy, kiedy ciągnęła za drzwiczki, a one z okropnym skrzypnięciem odsłaniały kilka powieszonych ubrań w środku. Wszystko jej zabrali, a to co zostało już nigdy nie miało do niej należeć. Pianino było okryte zbyt małym kawałkiem folii. Na czarnym drewnie już osiadł kurz i starła go koszulką, żeby nie zostawił śladu. Było nowe i drogie. Kupili je od razu i w tym pokoju przez długi czas stało tylko ono, bo nie stać ich było na resztę. Grał pięknie i delikatnie. Dźwięki niosły się po pustym pokoju i wracały do nich. Teraz znowu pojawiło się głuche echo, ale nie te dłonie miały grać. One tylko nieudolnie uderzały w ulubione klawisze. Zwiędły kwiaty, a trawa w ogrodzie sięgała do łydek. Wiatr naznosił liści na taras. Przesuwał je razem z piaskiem, wpadały do środka przez otwarte drzwi.<br />
Nikt nie pozwolił jej zatrzymać wspomnień, miała odejść bez zbędnych słów. Szybko. Wyszła głównymi drzwiami. Ochota na zniszczenie wbitych tabliczek w trawnik narastała z każdym krokiem. Dom wcale nie był na sprzedaż, bo należał do nich. To były ich meble i ich ściany. Ich trawa, ich okna, ich stara podłoga. W środku ich wspomnienia, które ktoś beznamiętnie próbuje wyrzucić i zrobić miejsce na nowe.<br />
Doszła już do końca ulicy. Wszystko zatrzymało się, powietrze zastygło. Była sama, wszyscy zdążyli na czas. Zrobiło się ciemniej. Uspokoił się wiatr, nastała idealna cisza, żaden ruch, żaden odgłos nie przeszkadzał w tym co miało nadejść. Gdzieś daleko rozległ się pomruk. Przejechała językiem po suchych ustach i stała nieruchomo cały czas czekając. Dźwięk narastał, docierał do jej uszu wyraźniej, mocniej. Pierwszy błysk rozjaśnił okolicę. Stalowy kolor zatrzymał się na chwilę, dotknął ziemi i roztopił się. Potężny huk przyśpieszył bicie serca. W końcu. Położyła się na nagrzanej drodze. Oczy utkwione wysoko w górze śledziły kolejne błyski. A potem zrobiło się siwo i zamknęła je. Lunęło i zmokła od razu. Jej ubranie pociemniało od wody. Mogła trwać w tym hałasie już do końca. Deszcz uderzał o ziemię i wzbijał do góry kurz i pył. Z góry ulicy płynęła woda. Wszystko zaczęło się ruszać i trwać w nienaturalnym ruchu. Tym razem to ona była spokojna. Oddychała głęboko, jakby z każdym wydechem uwalniała się od czegoś, co ciąży. Tak było dobrze, jednak musiała się zgodzić. Czekała na te wyciągnięte ręce, które dobrze znała. Patrzyła w spokojne oczy, które przez to, że leżała na drodze stały się trochę bardziej smutne.<br />
- Już wystarczy. Musisz dać sobie radę. Nomen Nominandumhttp://www.blogger.com/profile/08940236234916689592noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7110177688259075656.post-6635840323915878582014-07-02T20:38:00.004+02:002016-05-07T13:15:11.356+02:00Ly<br />
Mam mały pokój, w którym mieści się wiecznie rozłożone łóżko, szafa i biurko, które chcę wyrzucić, bo przeszkadza mi we wszystkim i zajmuje za dużo miejsca na podłodze. Upchnęłam gdzieś książki i płyty. Zasłony przypaliłam, więc zdjęłam je potem, zostały mi gołe okna podobne do tych w domu, stare, białe i drewniane. Mieszkanie ma jeszcze kilka pokoi i obcych ludzi w nich. Ma rozpadający się balkon, który należy do rozpadającej się kamienicy. Wszystko idealnie ze sobą współgra, wszystko rozlatuje ci się w rękach, niszczeje i kruszy się. Nadaje się na śmietnik jak wszystko inne. Leżę i mam ochotę już nie wstawać. Budzę się i jedyne o czym myślę, to wyrzucenie wszystkiego przez okno i trwanie w pustych ścianach. Drażnią mnie nawet przedmioty. Drażnią mnie słowa, więc je ograniczam, staram się niczego nie wypowiadać i żadnych z nich nie przyswajać. Wszystko jest mi obojętne aż do bólu, do granic możliwości, a może i poza granice. Na ścianie wisiało lustro, zaraz obok drzwi. Odbijało moje zdziwione, lekko nieprzytomne spojrzenie. Nigdy nie przeglądałam się w nim specjalnie. Wychodząc, głowa sama obracała się, żeby spojrzeć w tamtą stronę. Spadło ze ściany jakiś czas temu, pokruszone leżało jakiś czas, jakiś czas planuję kupić nowe i od jakiegoś czasu wychodząc odwracam się i patrzę na pustą ścianę, która niczego nie odbija. Wychodzę, bo tam nie mogę oddychać. Duszę się obecnością innych, duszę się brakiem przestrzeni. Muszę wychodzić, więc wychodzę, wracam, albo nie wracam, coś gubię po drodze, wracam tego szukać, wróciłabym najchętniej do siebie, jakoś mi nie po drodze do tego, zawsze łatwiej jest trafić na zgubione klucze, czy portfel niż na zgubionego siebie.<br />
Czuję, że się budzę, nie walczę, żeby spać dalej. Zasnęłam na podłodze, dochodzi 4 nad ranem, jest zimno, pada, wieje i hałasuje. Ubrania leżą za daleko ode mnie, więc nie ruszam się, leżę i marznę. Włączyłam płytę. Odtworzyła się kilka razy pod rząd. Wstaję i ubieram się, wkładam coś do plecaka, zakładam kurtkę, którą zabieram z wieszaka w korytarzu. Nie jest moja, za duża, męska. Ale pada, a ja nie mam swojej. Wole się przejść niż czekać na tramwaj. Potem wsiadam w pociąg, pierwszy jaki przyjechał. Znajduję pusty przedział, przykładam twarz do okna, leje coraz mocniej i zapowiada się naprawdę piękny dzień. Zaczęli przychodzić ludzie, ignorowałam ich pytania o miejsce, siadali, albo wychodzili. Patrzyli się, albo byłam im kompletnie obojętna. Otworzyłam okno i padał na mnie deszcz. Chłopak siedzący naprzeciwko mnie wyszedł trzaskając zasuwanymi drzwiami. Zapaliłam, zamoczyłam zapałki, znalazłam zapalniczkę, w międzyczasie bibułka nabrała wody i pokruszyła się, więc wyjęłam następne, trochę spałam, chodziłam po przedziale, leżałam w przejściu, stałam na korytarzu obojętna. Nie ważne, czy ktoś właśnie mnie podsiadł, czy zaczyna okradać prawie pusty plecak. Zrobiłam kilka zdjęć sobie i oknom. Przez szybę próbowałam uchwycić tory, nie wyszły, ale i tak wiedziałam, że je wywołam. Jechałam 12 godzin. Wysiadłam nad morzem, przejechałam pół Polski, bez żadnego konkretnego celu. Poszłam na plażę, która była zalana wodą ze sztormu. Zeszłam głównym zejściem, kazali mi wracać, bo to niebezpieczne, mogę się potknąć i zachłysnąć. Nie słucham się ludzi w pomarańczowym. Zamokły mi buty, spodnie aż do ud, rękawy kurtki.Wiał mokry wiatr, włosy skręciły się od wilgotnego powietrza, robiłam zdjęcia wodzie i patrzyłam się na nią. Była zimna, ale brakowało mi tego uczucia. Wchodziłam głębiej, do pasa, do żeber. Wyciągnęli mnie z wody, rzucili na brzeg, usta przyklejały się do moich, dłonie napierały całym ciężarem na moje ciało. Wyplułam wodę. Odtrąciłam ręce obok, ledwo wstałam, nie mogłam ustać na nogach, położyłam się na mokrym piasku nie chcą słyszeć o żadnej pomocy. Zabrałam zalany aparat i już pewnie zniszczony film, rozpoczęłam nieudolne próby wstawania, udało się za setnym podejściem. Powoli zmierzam do wyjścia, krztuszę się jeszcze, chcę poradzić sobie sama, powrót przesypiam, budzę się w środku nocy na stacji końcowej, obolała wysiadam, wracam do siebie w znaczeniu tylko mieszkalnym, suszę film, tak jak pokazywał mi dawny kolega, oddaję zniszczoną kurtkę, sama wywołuję zdjęcia, które są zniszczone. Przyklejam je do ściany, myślę, czy warto tam wracać, czy lepiej zostać. Na razie decyduję tylko o tym, żeby się rozebrać i położyć, zasnąć, nic mi się nie śni, przesypiam cały następny dzień, wolałabym resztę czasu. Czuję, że się budzę, nie walczę, żeby spać dalej. Zasnęłam na podłodze,
dochodzi 4 nad ranem, jest zimno, pada, wieje i hałasuje. Ubrania leżą
za daleko ode mnie, więc nie ruszam się, leżę i marznę. Włączyłam płytę.
Odtworzyła się kilka razy pod rząd. Ubieram się. Wychodzę. Nomen Nominandumhttp://www.blogger.com/profile/08940236234916689592noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7110177688259075656.post-64228353622499720142014-06-30T23:05:00.001+02:002014-06-30T23:05:10.360+02:00robbers Oczywiście, że byliśmy trzeźwi. Jeżeli nasze głupie pomysły można nazwać czymś chociaż troszkę normalnym, to postanowiliśmy zrobić to na trzeźwo. Jeżeli są nienormalne, to może lepiej żebyśmy byli pijani. Chcieliśmy założyć kominiarki, ale gdyby jednak ktoś nas przyłapał, to wszystko mogłoby wyglądać zbyt głupio. Nie przestrzegaliśmy żadnych zasad złamania, nie byliśmy ani spokojni, ani ostrożni. Po prostu chcieliśmy tam wejść, żeby coś sprawdzić. Myślę, że włamanie do budynku, do którego posiada się klucz nie jest aż tak strasznym przestępstwem. Pamiętaliśmy o tym, żeby nie zapalać wszędzie świateł, pomimo tego, że bardzo chciałam. Dwie latarki to dla mnie za mało, jednak dłoń, którą trzymałam skutecznie oddalała ode mnie strach. Zabraliśmy ze sobą psa. Wchodząc na pierwsze piętro wiedzieliśmy już, że to był zły pomysł. Trzeba było go wnieść, bo miał małe łapy. Niósł swojego pieska i trzymał mnie za rękę. Musiał świecić też latarką, bo ja nie umiałam za bardzo. Światło kierowałam na psa, który wiercił się i próbował zobaczyć skąd ono pochodzi. Schody były ciemne i wejście na poddasze zajęło nam naprawdę sporo czasu. Drzwi otworzył kluczem, nie musieliśmy wkładać spinek do zamka, czy niszczyć ich siłą. Pies położył się w przejściu i zasnął chwilę później. Cicho weszliśmy głębiej, żeby zobaczyć to, czego szukaliśmy w całym mieście. Duże pomieszczenie z dachem opadającym po prawej stronie. Po lewej stały ustawione rzędem regały, a na nich książki. Dalej stoliki i wygodne krzesła. Sufit opierał się na grubych, szorstkich belkach. W górze widać było małe okna. Był środek nocy i razem ze światłem do pomieszczenia wlewała się cisza. Miasto spało już spokojnie, kiedy przechodziliśmy między półkami. Na okładkach osiadł delikatny kurz. Moja dłoń zostawiła ślad na książce, z którą położyłam się na podłodze. Miękka wykładzina wygłuszała każdy ruch. Rozebraliśmy się, kiedy przyszedł. Pod napiętą skórą czułam każdą kość i naprężone mięśnie. Uśmiechaliśmy się do siebie szeroko, starałam się nie mrugać, żeby nie stracić żadnej głupiej sekundy. Miał piękną twarz i łagodne dłonie. Leżeliśmy tak w otoczeniu książek, wirującego kurzu i gorącego oddechu na szyi. Przez okno wpadało światło księżyca. Oblewało sobą książki i zatrzymywało się na gołych ciałach. Mieniło się we włosach, sprawiało, że skóra była jeszcze bledsza. Nie włamaliśmy się po to, żeby ukraść książki, nie chodziło nam też o zrobienie komuś krzywdy. Nie chcieliśmy niczego zniszczyć, ani dać się złapać. Chcieliśmy zobaczyć księżyc za oknem, którego nie było dobrze widać w innej części miasta. Chcieliśmy sprawdzić, czy tutaj ciało wygląda inaczej. Zagwizdaliśmy na psa. Raz wypuszczając powietrze przez usta, raz wciągając je do płuc. Zaszczekał i był gotowy do wyjścia. Ubraliśmy się nawzajem i odłożyliśmy książki na miejsce. Zanim wziął psa na ręce jeszcze raz zdążyłam pocałować go w małej bibliotece, do której mało kto przychodzi, i do której mamy zapasowy klucz. Zamknął drzwi. Byliśmy włamywaczami i złodziejami wspomnień. Nomen Nominandumhttp://www.blogger.com/profile/08940236234916689592noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7110177688259075656.post-82805002213115785042014-06-29T19:36:00.001+02:002014-06-29T20:15:53.330+02:00vMówili o pięknej pogodzie, o słońcu i wysokich temperaturach. Mówili o dusznym powietrzu, natłoku turystów i pięknych zachodach słońca. Leżeliśmy w pustym pokoju przez kilka dni patrząc na wielką ścianę wody spadającą na ziemię. I tak dzień po dniu, przez kilka pod rząd, potem trochę słabiej, ale wciąż nieustannie. Zaczęły się podtopienia, zalane budynki, drogi pokryte wodą, sparaliżowane miasto. My wciąż mieliśmy pusty pokój, okno, podłogę, materac, trochę rzeczy wyjętych z walizek. Najpierw malowaliśmy ściany. Na niebiesko, pierwszy raz na niebiesko. Mieszkanie było stare, zniszczone, popadające w ruinę, ale i tak zaczęliśmy od ścian. Stary tynk odchodził płatami, kruszył się na podłodze, a potem był wszędzie. Rozłożyliśmy stare gazety znalezione w jednej z szaf, które darły się jednak pod stopami. Podłoga też zaczynała być niebieska. Umówiliśmy się, żeby nie malować po sobie, ale szybko stało się inaczej. Małymi pędzelkami mazaliśmy sobie wzajemnie po ciałach. Zaczął malować sufit i oblewać mnie farbą stojąc na drabinie. Podłoga stopniowo pokrywała się konturami ciał niebieskich. Skończyliśmy, kiedy wciąż padało. Mieliśmy materac i niebieska podłogę, ściany i sufit. Stare, gołe okno. Było spokojnie, chłodno jak pod wodą. Był obok, leżał teraz już sino błękitny, wyszorowany w wannie stojącej na rzeźbionych nóżkach. Delikatnie bębnił palcami o moje kolano wybijając rytm czegoś, co leciało w jego głowie. Zamknął oczy.<br />
Byliśmy na statku w pochmurny dzień, w taki jak ten. Niewiele zostało do brzegu, staliśmy przemoczeni i zmarznięci. Nie ruszał się z miejsca przez całą podróż, czasami odwracał głowę, żeby pokazać swój uśmiech. Mocno opierał ręce o poręcz i wiedziałam jak bardzo chciałby być teraz w wodzie. Mocniej wbił palce w moje kolano i pozwolił sobie na grymas. Wszystko trwało chwilę, zaraz potem zaczął delikatnie poruszać głową. Gładziłam jego rękę leżąc i stojąc na statku. Niebo zrobiło się bardziej szare, większe chmury nadciągały od strony lądu. Huczał wiatr niosący ze sobą deszcz. Smagał nas po twarzach, miał już mokre włosy, zimne policzki i dłonie. Stał pewnie, panował nad wodą, która go kołysze. Nie przeszkadzał mu jej chłód, kiedy dotknął jej schodząc z pokładu.<br />
Ziemia była twarda i pokryta śniegiem. Szliśmy prosto pewnie stawiając kroki. Prowadził mnie za rękę, jakby wiedział gdzie się znajdujemy i dokąd mamy trafić. Było pusto, cicho i biało. Byliśmy pierwsi, ale nie zostawialiśmy śladów. Złapałam go mocniej, kiedy momentalnie zrobiło się ciemniej. Pojawiła się zorza mająca wszystkie kolory. Zaśmiał się i przysunął się na materacu maksymalnie blisko.<br />
- Teraz musisz mi pokazać, które znasz -powiedział i podniósł moją rękę. <br />
Wymieniłam wszystkie gwiazdy, które przyszły mi do głowy, a one stopniowo pokazywały się na niebie. Śmialiśmy się w dwóch miejscach jednocześnie. Było zimno, wciąż padało, śnieg leżał nam na twarzach. Musieliśmy iść dalej. Noc była jasna, powietrze czyste. Nie odzywaliśmy się za dużo. Zaczęła szumieć woda, słychać było jej hałas. Pomyślałam, że wracamy, poruszyłam się lekko, ale zatrzymał mnie dłonią<br />
- Mam nadzieję, że nie zmarzłaś. Myślę, że może być jeszcze zimniej.<br />
Szliśmy kamiennym podłożem, im bliżej celu, tym hałas był silniejszy. Wiedziałam już dokąd doszliśmy. Brzeg kończył się wysoko, poza nim był już tylko spad kilkadziesiąt metrów w dół. Siedzieliśmy tam bardzo długo oparci o siebie. Pamiętałam o ponad stu tonach wody spadającej w dół w czasie krótszym niż moje mrugnięcie okiem. Wiedziałam co trzeba zrobić. Stanęliśmy przy brzegu trzymając się za zimne ręce i patrząc w dół, po którym mogło być wszystko, albo i nic. Skoczyliśmy, a zimna woda zaczęła wypełniać nam gardło i płuca, te dłonie rozdzieliły się, ale drugie wciąż były złączone. Dotykałam wnętrze prawej, kiedy schnęliśmy w otoczeniu naszych ścian.<br />
- Myślałem, że nigdy się nie odważysz. Nomen Nominandumhttp://www.blogger.com/profile/08940236234916689592noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7110177688259075656.post-86123674788070498982014-06-24T21:47:00.004+02:002014-06-24T22:12:37.301+02:00....Pomyślałam dlaczego by nie. Nie wysiedliśmy na żadnym z przystanków, na ostatnim kazali nam wyjść, żeby mogli sprzątnąć przedziały. Zaraz potem siedzieliśmy na tych samych miejscach. Wracamy. Trochę bawię się włosami, trochę bawię się w łamanie zakazów. Nie palić. Nie wychylać się przez okno. Trochę bawię się jego zapalniczką, bo jest pełna i czarna. Pyta w końcu czy wychodzimy, bo pociąg nie jedzie już dalej. Kiwam głową. Może być, możemy wyjść. Skoro zapytał to wychodzimy. Niespecjalnie próbuje dowiedzieć się czegoś więcej. Więc wychodzimy i siedzimy. Ja nieobecna, on coś robi w telefonie, czasami podnosi głowę i przygląda się trochę mojej twarzy. Jak chcę to obracam głowę i patrzę na jego oczy, a jak nie to wciąż obserwuję tory. Nabieram ochoty na głupie rzeczy, wyobrażam sobie za dużo, stopy tańczące na szynach. Chodziłam na balet. Moja nieobecność przenosi się do sali, jakieś 5 lat wstecz, patrzy na siebie samą w czarnym, obcisłym trykocie, w czarnej spódniczce. Włosy związane gładko, mocno. Stopy sztywno po parkiecie, oczy jeszcze wtedy z ciekawością chłoną to co widzą. Wracam, wyciągam rękę.<br />
- Chodź.<br />
Ochłodziło się na tyle, że można oddychać, możemy iść spokojnie, jedno z nas zawsze trochę wyprzedza. Nie jedziemy tramwajem, mówię, że to tylko kawałek. On zgadza się, bo dlaczego miałby się nie zgodzić, to przecież nic takiego przejść się tylko kilka przystanków. Zaczyna się ściemniać, kiedy dochodzimy pod dom, reaguje inaczej niż reszta, tak jakby widywał takie codziennie. Więc ciągnę go za sobą do wejścia, mówię, że na pewno nie jestem sama na dole, ale na górze nie musi się nikim krępować, po schodach i drzwi na końcu korytarza, zaraz dojdę jeśli chce, a jak nie, to przecież mogę nie przychodzić. Powiedział "tak" ale nie wiem do czego się odnosił. Wchodzę jednak pierwsza na schody, bo głowy odwracają się i już zmierzają w naszym kierunku, a wiem, że tylko tam jestem bezpieczna. Na balkonie mogliśmy ochronić się przed bolesnym strzałem pytań. Klik, klik wciąż jego zapalniczką, bo najwyraźniej mu to nie przeszkadza, najpierw jeden, drugi, kilka, leżę tak jak mi wygodnie, on już się nie krępuje, zaczyna trochę mówić o sobie, opowiada o rzeczach, które chyba mnie nawet nie interesują, jego samego zresztą też nie. Pierwszy zaczyna mnie całować, o to mi przecież chodziło, wszystko dobrze znane, nie odsuwam się, bo po co, odwzajemniam każdy gest, bo o to mi przecież chodziło. Koszulka, spódnica, koszulka, pasek.<br />
- Sąsiedzi - mówi okropnie fantastycznym głosem. Pokazuje tą swoją ręką ludzi na przeciwko, jak zawsze kilka metrów od nas i nie wiem czemu zatrzymuję się i mówię do siebie głośno, że wystarczy. Ubieram się, on trochę zmieszany po prostu siedzi, proponuję prysznic, ale się nie rusza, idę sama, jak wracam to wszystko wygląda tak samo, całuję go, żeby nie było mu dziwnie smutno i chcę żeby było inaczej. Przebieram się i proszę żeby mi pomógł. Mówię, że będę tańczyć balet, trzymam mocno jego rękę stojąc na poręczy i pytam, czy złapie mnie, kiedy zacznę spadać, a on patrzy się na mnie i czeka ile wytrzymam z twarzą obróconą w jego stronę. Kiedy czuje, że słabnę odpowiada w końcu, że nigdy nie miał zamiaru mnie puścić. Stawia mnie potem na ziemię i kończę występ już jednak bez ubrań, jest środek nocy i to jak bardzo jest chudy widać nawet wtedy. Leżymy na plecach, a niebo przesuwa się, w tym mieście nigdy nie było widać gwiazd. Potem przychodzą jak zawsze od 3 miesięcy i są bardziej wściekli niż poprzednio. Szerzej otwieram oczy, więcej do mnie dociera, kiedy i moje ubrania i jego unoszą się poza balkonem, opadają na ziemię, walą się na podłogę meble w pokoju, a przez okna wylatują książki i mnóstwo zapisanych kartek. Słyszę jak jego ciało zderza się z ochłodzoną już nawierzchnią drogi, a moje ląduje idealnie obok, a potem pierwszy raz od 3 miesięcy otwieram oczy i widzę tylko jego, który codziennie czekał na to, aż tamci zrzucą mnie z wysokości i pozwolą odciąć się od tego co było kiedyś. Nomen Nominandumhttp://www.blogger.com/profile/08940236234916689592noreply@blogger.com0