poniedziałek, 12 sierpnia 2013

burst

Przeszła nade mną burza. Szarpała mną i targała. Moczyła, raniła, nie dawała mi odetchnąć. Zamknęłam się. Istniałam już tylko ja i ona. Nie mogłam się wydostać i nie chciałam się uwolnić. Bolało, więc byłam. Jedyna pewna rzecz - czujesz, więc jesteś. Trwałam w zawieszeniu, a spadały na mnie pioruny. Raniły. Zapach przypalania. A potem wyszło słońce. Na początku nieśmiało, pojedyncze przebłyski, promienie ledwo muskały moją twarz. Dalej przytłaczał mnie granat. Potem śmielej, odważniej, z większą intensywnością. Były nawet natarczywe, nie dało się przed nimi uciec. Były jasne, można było zanurzyć się w nich i trwać. W czymś jasnym, nie w granacie i czerni, nie w huku i grzmotach. Przywykłam do jego obecności, przywykłam do ciepła i jasnej twarzy. Nauczyłam się mrużyć oczy, nie musiały być zamknięte. Kiedyś zniknęło i wrócił zamęt. Zniknęło po to, żeby znowu być. Wiem, że przestanie istnieć, ale nie opanuje mnie zimno. Ogrzeję się podczas wybuchu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz