niedziela, 6 lipca 2014

;

Wszystko zaczynało nabierać innych kolorów. Powietrze zrobiło się szare, niebo ostro niebieskie, droga wyblakła mocniej. Drzewa nasyciły się. Targane wiatrem zaczęły tracić liście. Wirowały one niespokojnie, a potem spadały z wysoka. Wiatr huczał, przenosił wszystko z miejsca na miejsce. Nadciągała burza. Niebo było gładkie, jednostajne. Jednakowe na całej długości, jednakowe na całej szerokości. Wszędzie tak samo wypełnione potężną energią, która w końcu miała opaść na ziemię. Szła w dół ulicy i wiedziała, że powinna się śpieszyć. Jednak nie robiła tego. Specjalnie spowalniała krok i przystawała co chwilę. Czasami ktoś przemykał obok z pochyloną głową i agresywnymi ruchami. Każdy chciał zdążyć na czas.
Myślała, że jej obecność tutaj coś zmieni. Że razem z powietrzem oczyści się jej ciało, że kiedy wszystko huknie o ziemię i kiedy niebo się rozedrze ona poczuje ulgę. Więc czekała. Nerwowo drapała ręce połamanymi paznokciami. Były nierówne i ostre. Zostawiały rozdrapany ślad na bladej skórze. Miała tego nie robić i dobrze o tym pamiętała. Ręce same zbliżały się do siebie i następował ból.
Wracała z pustego już domu. Chciała zastać go inaczej, w innym stanie, chciała żeby wciąż był ciepły i przyjazny. Żeby był prawie jej i żeby mogła do niego wracać. Ale był pusty, kiedy do niego weszła. Zostały w nim pojedyncze meble, które miały jakąkolwiek wartość. Obłożone folią czekały na nowych właścicieli. W pokojach było ciemno. Przez wysokie okna wpadał tylko chłód i spokój przed nadciągającą burzą. W mieście od rana do okien nie docierało światło. Brak słońca nie przytłaczał. Był natarczywy, ale znośny. Po wyjściu na powietrze można było zobaczyć, że to ściany blokują dostęp do tego co na zewnątrz. Tutaj ciemność była jasna.
W łazience zostało lustro. Kosztowało ich sporo pieniędzy. Było duże i proste. Drewniana rama zabierała minimum miejsca. Wisiało na ścianie pokrytej spękanymi kafelkami. Woleli kupić lustro. W sypialni zostały tylko gołe ściany. Żaden przedmiot nie miał wartości materialnej. Jednak ona nie potrafiła się z nimi rozstać. Chciała znowu leżeć w tym łóżku. Chciała się w nim budzić i patrzeć na twarz obok. Chciała wstawać i czuć dywan pod stopami. Chciała dochodzić do szafy i śmiać się akurat wtedy, kiedy ciągnęła za drzwiczki, a one z okropnym skrzypnięciem odsłaniały kilka powieszonych ubrań w środku. Wszystko jej zabrali, a to co zostało już nigdy nie miało do niej należeć. Pianino było okryte zbyt małym kawałkiem folii. Na czarnym drewnie już osiadł kurz i starła go koszulką, żeby nie zostawił śladu. Było nowe i drogie. Kupili je od razu i w tym pokoju przez długi czas stało tylko ono, bo nie stać ich było na resztę. Grał pięknie i delikatnie. Dźwięki niosły się po pustym pokoju i wracały do nich. Teraz znowu pojawiło się głuche echo, ale nie te dłonie miały grać. One tylko nieudolnie uderzały w ulubione klawisze. Zwiędły kwiaty, a trawa w ogrodzie sięgała do łydek. Wiatr naznosił liści na taras. Przesuwał je razem z piaskiem, wpadały do środka przez otwarte drzwi.
Nikt nie pozwolił jej zatrzymać wspomnień, miała odejść bez zbędnych słów. Szybko. Wyszła głównymi drzwiami. Ochota na zniszczenie wbitych tabliczek w trawnik narastała z każdym krokiem. Dom wcale nie był na sprzedaż, bo należał do nich. To były ich meble i ich ściany. Ich trawa, ich okna, ich stara podłoga. W środku ich wspomnienia, które ktoś beznamiętnie próbuje wyrzucić i zrobić miejsce na nowe.
Doszła już do końca ulicy. Wszystko zatrzymało się, powietrze zastygło. Była sama, wszyscy zdążyli na czas. Zrobiło się ciemniej. Uspokoił się wiatr, nastała idealna cisza, żaden ruch, żaden odgłos nie przeszkadzał w tym co miało nadejść. Gdzieś daleko rozległ się pomruk. Przejechała językiem po suchych ustach i stała nieruchomo cały czas czekając. Dźwięk narastał, docierał do jej uszu wyraźniej, mocniej. Pierwszy błysk rozjaśnił okolicę. Stalowy kolor zatrzymał się na chwilę, dotknął ziemi i roztopił się. Potężny huk przyśpieszył bicie serca. W końcu. Położyła się na nagrzanej drodze. Oczy utkwione wysoko w górze śledziły kolejne błyski. A potem zrobiło się siwo i zamknęła je. Lunęło i zmokła od razu. Jej ubranie pociemniało od wody. Mogła trwać w tym hałasie już do końca. Deszcz uderzał o ziemię i wzbijał do góry kurz i pył. Z góry ulicy płynęła woda. Wszystko zaczęło się ruszać i trwać w nienaturalnym ruchu. Tym razem to ona była spokojna. Oddychała głęboko, jakby z każdym wydechem uwalniała się od czegoś, co ciąży. Tak było dobrze, jednak musiała się zgodzić. Czekała na te wyciągnięte ręce, które dobrze znała. Patrzyła w spokojne oczy, które przez to, że leżała na drodze stały się trochę bardziej smutne.
- Już wystarczy. Musisz dać sobie radę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz