niedziela, 22 czerwca 2014

...

Otwieram oczy powoli, sprawdzam czy nic mi się nie wali na głowę. Rankiem jeszcze wszystko jest na swoim miejscu. 4.30 wychodzę na balkon i zapalam papierosa, sąsiadka na balkonie po drugiej stronie ulicy rozrabia w wiaderku z wodą preparat do pielęgnacji roślin. O 5 sąsiadka podlewa kwiaty balkonowe, ja palę już któregoś z kolei. 5.30, a ona wychodzi z domu z wężem ogrodowym i podlewa żywopłot. Zostaje mi pół paczki, wracam do pokoju, źle zamykam drzwi, obijają się o ścianę i wiatr trzaska w rolety. Leżę znowu na łóżku w jakiś dzień tygodnia. Ranek niczym nie różni się od poprzednich. Od wczorajszego, czy tego sprzed 3 dni, sprzed tygodnia, czy miesiąca. Albo tego sprzed 3, kiedy ponoć wszystko się zaczęło, ale ja nie widzę tam żadnego początku. Położyłam się i postanowiłam tak zostać nie mając pomysłu na nic. To żadna z rzeczy, którą wpychano mi do głowy w jasnych gabinetach, po tym jak wypychano mnie z domu i zabraniano mi leżeć na łóżku tydzień, czy może już miesiąc. Zasypiam, ale sen jest już niespokojny i przerywany. Drażni mnie wiatr, ale żadna z nóg, ani lewa, ani prawa nie ma ochoty się zgiąć i zaprowadzić resztę ciała do niedomkniętych drzwi. O 10 słychać kosiarkę sąsiadów. Wychodzę zapalić, widzę tę samą kobietę, która pcha przed sobą ładną kosiarkę, a nie kupę złomu jak pozostali na tej ulicy. Nie mam ochoty myśleć o niczym istotnym, głowa uczepiła się tej maszyny, myślę ile taka kosztuje, dlaczego hałasuje skoro wygląda na drogą, dlaczego budzi mnie o tak głupiej porze, bo wstałam i jakieś ubranie lepi się do mnie, jest duszno i słońce leje się po wszystkim. Od samego patrzenia na rozgrzaną drogę mój oddech spłyca się. Tamta kobieta ma na sobie jasną koszulkę polo i spodnie za kolana. Ja majtki i top. Zdejmuję wszystko i idę pod prysznic. Jest to moje ulubione miejsce zaraz po łóżku. Można powiedzieć, że całe pomieszczenie to prysznic. Otwieram drzwi wejściowe i od razu przesuwam te od kabiny, żadnych ograniczeń, ciemne płytki, na których leżę i natrysk. Razem jakieś 30 metrów kwadratowych systematycznie oblewanych wodą. Raz zimną, raz ciepłą, nieistotne, nie myślę o tym, leżę. Zabrano mi kawałek przestrzeni żeby zamontować szklane drzwi na całą długość ściany. Bez nich woda wylewała się na korytarz. Nie przeszkadzało mi to, wychodziłam i leżałam na łóżku czekając aż wyschnę. Denerwowały ich zalane panele, które wymienili zaraz po montażu szyby. 
Schody z metalową barierką prowadzą na dół, chciałabym napić się wody, a może kawy. Wyszłam bez ubrań, woda kapie z włosów i zostawia ślady na podłodze. Stopnie też są metalowe, przyjemnie chłodne w taki dzień jak ten. Znowu słyszę, że są źle ulokowane, bo do nich znowu ktoś przyszedł, a ja zeszłam bez ubrań, idę bokiem do nich, słyszę "przepraszam", zgrzyt zębów, chwytają mnie ręce, szarpią aż znikam w kuchni, szkło spada ze stołu, kiedy jednym ruchem ściąga z niego obrus i owija mnie tak, że wyglądam jak motyl w kokonie, mówię to głośno. Jestem motylem, przez ciebie i twój dotyk moje skrzydła nie uniosą mnie już nigdy, bo pył z nich został na twoim pieprzonym obrusie i słyszę w odpowiedzi, że to nie kokon, ale kaftan i już dawno powinnam w nim skończyć. Unosi mnie, moje stopy nie dotykają już zimnego metalu, wracam na swoje łóżko, jeszcze mówię czy mogę prosić wodę, a trzask drzwi ma być odpowiedzią. Wraca do swojego światka oddzielonego schodami, które miały być barierą i ochroną przed psuciem tego co sobie wytworzyli. Nie palę w łóżku. Sąsiadka skończyła już kosić, to oczywiste, widziałam ją przecież u siebie na dole. Przyglądam się teraz młodemu chłopakowi, który kosi naszą trawę najlepszą kosiarką w dzielnicy, która hałasuje bardzo mało i nie przeszkadza mi. Nie podnosi głowy, bo pewnie mu zabroniono, a mi jest obojętne czy patrzy się, czy nie. Czekam aż słońce wysuszy mi włosy. zbieram rzeczy z podłogi, top jest spódniczką, kawałek materiału na ramiączkach bluzką, zabieram plecak, schodzę na boso, głowy rozglądają się, żeby widzieć czy potrzebna jest mi pomoc w powrocie na górę. Taka ilość rzeczy na sobie zadowala ich jednak, słyszę jeszcze "buty" ale od razu robi mi się niedobrze na myśl o stopach w butach, takiej pogodzie i gorącym chodniku. Idę boso. Kolejny młody chłopak wie już, że nie musi wyprowadzać samochodu i siłować się z bramą. Jeszcze nie postanowiłam dokąd pójdę. Dzisiaj powinien być kolejny biały gabinet i myśl o klimatyzowanym pomieszczeniu i wygodnej kanapie trochę przysłania mój plan, po chwili jednak odrzucam go definitywnie, idę na boso ulicą, jeszcze trochę zanim wyjdę z dzielnicy, na której nikt się nikim nie interesuje, ale każdy wie o sobie wszystko. Dalej łapię tramwaj, jadę kilka przystanków, patrzę przed siebie, nie obchodzą mnie oczy innych na moich stopach, udach, piersiach, twarzy, nieuczesanych włosach. Wysiadam koło dworca w największy upał, powietrze stoi, ludzie przelewają się przez chodnik, dotykają mnie przypadkowo i od razu odsuwam się. Zjeżdżam w dół schodami, stoję na peronie, przelatuję wzrokiem po rozkładzie jazdy, żadne miasto nie interesuje mnie na tyle, żeby do niego zmierzać. Stoję i czekam. Głowę mam raczej podniesioną wysoko niż opuszczoną, oczy nieobecne już 3 miesiąc, usta lekko otwarte. Stoję przed rozkładem, nie skupiam myśli na niczym, słyszę szum i głosy, hałas metalowych szyn, trzask otwieranych i zamykanych drzwi od przedziałów. Widzę dłoń ponad moją głową z wyciągniętym palcem, który zatrzymuje się na jednym z miast i zostaje tam na chwilę. Ramię sporo ponad moim ramieniem, widzę tylko wyciągniętą rękę, która podoba mi się na tyle, że nie odsuwam się. Po chwili nie mam jej już przed moimi oczami, odwracam głowę, widzę plecy, są chude, w koszulce, chude ręce, chude nogi, ma buty. Stoi tyłem, rusza przed siebie do pociągu, który przed chwilą się zatrzymał, usiadł na miejscu, z którego nie mogę go zobaczyć, peron jest chłodny, a podłoga w pociągu już nagrzana. Głowę mam niżej, widzę buty, siadam na przeciwko, podnoszę oczy, które jeszcze nie potrafią się skupić, ale widzę tę samą dłoń, która teraz dotyka szczęki i myślę o tym tak mocno, że zauważam oczy i usta, nos, włosy, brodę. Zamykam oczy, palę po ciemku, otwieram i wciąż tam jest. Pociąg rusza, siedzę nie tak jak lubię, w kierunku przeciwnym do właściwego i słyszę głos, widzę ruch warg przede mną. Łączę to i wiem, że do tych ust należą te słowa i skupiam się na nich najmocniej jak umiem, zostawiam je na chwilę w głowie, przekrzywiam ją, swoje usta podnoszę trochę do góry.
- Znam rozkład tych pociągów na pamięć - powiedział.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz