wtorek, 24 czerwca 2014

....

Pomyślałam dlaczego by nie. Nie wysiedliśmy na żadnym z przystanków, na ostatnim kazali nam wyjść, żeby mogli sprzątnąć przedziały. Zaraz potem siedzieliśmy na tych samych miejscach. Wracamy. Trochę bawię się włosami, trochę bawię się w łamanie zakazów. Nie palić. Nie wychylać się przez okno. Trochę bawię się jego zapalniczką, bo jest pełna i czarna. Pyta w końcu czy wychodzimy, bo pociąg nie jedzie już dalej. Kiwam głową. Może być, możemy wyjść. Skoro zapytał to wychodzimy. Niespecjalnie próbuje dowiedzieć się czegoś więcej. Więc wychodzimy i siedzimy. Ja nieobecna, on coś robi w telefonie, czasami podnosi głowę i przygląda się trochę mojej twarzy. Jak chcę to obracam głowę i patrzę na jego oczy, a jak nie to wciąż obserwuję tory. Nabieram ochoty na głupie rzeczy, wyobrażam sobie za dużo, stopy tańczące na szynach. Chodziłam na balet. Moja nieobecność przenosi się do sali, jakieś 5 lat wstecz, patrzy na siebie samą w czarnym, obcisłym trykocie, w czarnej spódniczce. Włosy związane gładko, mocno. Stopy sztywno po parkiecie, oczy jeszcze wtedy z ciekawością chłoną to co widzą. Wracam, wyciągam rękę.
- Chodź.
Ochłodziło się na tyle, że można oddychać, możemy iść spokojnie, jedno z nas zawsze trochę wyprzedza. Nie jedziemy tramwajem, mówię, że to tylko kawałek. On zgadza się, bo dlaczego miałby się nie zgodzić, to przecież nic takiego przejść się tylko kilka przystanków. Zaczyna się ściemniać, kiedy dochodzimy pod dom, reaguje inaczej niż reszta, tak jakby widywał takie codziennie. Więc ciągnę go za sobą do wejścia, mówię, że na pewno nie jestem sama na dole, ale na górze nie musi się nikim krępować, po schodach i drzwi na końcu korytarza, zaraz dojdę jeśli chce, a jak nie, to przecież mogę nie przychodzić. Powiedział "tak" ale nie wiem do czego się odnosił. Wchodzę jednak pierwsza na schody, bo głowy odwracają się i już zmierzają w naszym kierunku, a wiem, że tylko tam jestem bezpieczna. Na balkonie mogliśmy ochronić się przed bolesnym strzałem pytań. Klik, klik wciąż jego zapalniczką, bo najwyraźniej mu to nie przeszkadza, najpierw jeden, drugi, kilka, leżę tak jak mi wygodnie, on już się nie krępuje, zaczyna trochę mówić o sobie, opowiada o rzeczach, które chyba mnie nawet nie interesują, jego samego zresztą też nie. Pierwszy zaczyna mnie całować, o to mi przecież chodziło, wszystko dobrze znane, nie odsuwam się, bo po co, odwzajemniam każdy gest, bo o to mi przecież chodziło. Koszulka, spódnica, koszulka, pasek.
- Sąsiedzi - mówi okropnie fantastycznym głosem. Pokazuje tą swoją ręką ludzi na przeciwko, jak zawsze kilka metrów od nas i nie wiem czemu zatrzymuję się i mówię do siebie głośno, że wystarczy. Ubieram się, on trochę zmieszany po prostu siedzi, proponuję prysznic, ale się nie rusza, idę sama, jak wracam to wszystko wygląda tak samo, całuję go, żeby nie było mu dziwnie smutno i chcę żeby było inaczej. Przebieram się i proszę żeby mi pomógł. Mówię, że będę tańczyć balet, trzymam mocno jego rękę stojąc na poręczy i pytam, czy złapie mnie, kiedy zacznę spadać, a on patrzy się na mnie i czeka ile wytrzymam z twarzą obróconą w jego stronę. Kiedy czuje, że słabnę odpowiada w końcu, że nigdy nie miał zamiaru mnie puścić. Stawia mnie potem na ziemię i kończę występ już jednak bez ubrań, jest środek nocy i to jak bardzo jest chudy widać nawet wtedy. Leżymy na plecach, a niebo przesuwa się, w tym mieście nigdy nie było widać gwiazd. Potem przychodzą jak zawsze od 3 miesięcy i są bardziej wściekli niż poprzednio. Szerzej otwieram oczy, więcej do mnie dociera, kiedy i moje ubrania i jego unoszą się poza balkonem, opadają na ziemię, walą się na podłogę meble w pokoju, a przez okna wylatują książki i mnóstwo zapisanych kartek. Słyszę jak jego ciało zderza się z ochłodzoną już nawierzchnią drogi, a moje ląduje idealnie obok, a potem pierwszy raz od 3 miesięcy otwieram oczy i widzę tylko jego, który codziennie czekał na to, aż tamci zrzucą mnie z wysokości i pozwolą odciąć się od tego co było kiedyś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz