czwartek, 6 sierpnia 2015

II

Gwar rozmów zagłuszył ostry świst. Buchnęła gęsta para, zaczęło się dobrze znane zamieszanie. Trzaskały ciężkie drzwi, wybuchał śmiech. Mężczyźni w ciemnoniebieskich mundurach zgrabnie wyskakiwali z pociągu. Ich ciężkie, podbite buty uderzały raz po raz o betonowy peron. Taki sam dźwięk zaczął się kilka lat wcześniej. Wtedy większa grupa mężczyzn musiała do pociągu wejść. Każdy z nich myślał tylko o tym jak będzie wyglądał ich powrót. Do pociągu wchodzili pojedynczo, bez pośpiechu. Nie zajmowali miejsc, nie pakowali bagaży. Jak najdłużej przechadzali się po peronie, trzymając w dłoni ukochaną dłoń, próbując odwlec moment pożegnania.  Kiedy zajęli miejsca, zaczął pojawiać się stukot okien. Drewno, na które napierały jeszcze czyste dłonie, ustępowało pod ich ciężarem z charakterystycznym trzaskiem. Okna wypełniały się uśmiechniętymi twarzami. Żaden z nich nie chciał przecież, żeby jego kobieta patrzyła na smutną twarz. Mimo tego, że wyjeżdżali i przez najbliższe lata będą robić okropne rzeczy i takich samych rzeczy będą doznawać, cały czas pilnowali, żeby jeszcze bardziej nie zasmucić kobiet. Ktoś może zapytać, czy taka gra cokolwiek dała. Oczywiście, że tak. Ich zmęczone i zapłakane oczy łatwo dały się oszukać. Nie widziały napięcia na twarzach swoich mężów, nie widziały malującego się strachu. Gra tocząca się między oknem a peronem dodawała im odwagi i pozwalała wierzyć w to, że już niedługo będą ich witać stojąc w tym samym miejscu. Niektórym z nich się udało. Minęło kilka lat i można by powiedzieć, że zmieniło się wszystko i nic. Stary dąb, stojący przy wejściu na stację, złamał się w pół podczas jednej z letnich burz. Budynki, które utraciły swoich właścicieli popadały w ruinę. Niektórzy ludzie, którzy widzieli przyjazd pierwszych pociągów już dawno odeszli. Pojawili się też nowi, którzy nie wiedzieli nic o tym miejscu.
Kobiety posiwiały z nerwów, zaczerwienione oczy zdradzały setki nieprzespanych nocy. Niektóre z nich nie czekały same. Wokół ich palców zaciskały się drobne dłonie. Kobiety przyszły na stację starsze nie o 6, a o co najmniej 20 lat. Upływ czasu zanikał dopiero wtedy, kiedy usłyszały uderzenie butów o peron i poczuły ciepły pocałunek na twarzy. Nie zestarzeli się tylko ci, którzy nie czekali na nikogo.
Brunetka średniego wzrostu miała na sobie zwiewną sukienkę do kolan. Uległa modzie jak reszta kobiet, dlatego jej dłonie ubrane były w delikatne rękawiczki. Swobodnie rozpuszczone włosy zdobił kapelusz. Przyszła na stację z kobietą, którą trzymała za rękę, a tylko jedna z nich czekała na powrót swojego mężczyzny.
Czekając na koniec powitania powoli stawiała kroki wzdłuż krawędzi peronu. Pociąg ruszył powoli, bez problemu dotrzymywała mu tempa. Przyśpieszała razem z nim i kiedy rozpędził  się na tyle szybko, że musiałaby za nim biec, podmuch pary strącił jej kapelusz z głowy. Potoczył się po peronie zbierając sobą cały brud. Zatrzymały go dłonie mężczyzny w mundurze, który rzucił swój bagaż, żeby go złapać.
Pomiędzy brunetką, a mężczyzną nawiązała się rozmowa. Uśmiechała się do niego.
- Oddam go, jeżeli zgodzi się Pani wypić kawę z biednym żołnierzem - roześmiał się wskazując na zabandażowane kolano.
Kobieta zmieszała się. Widziała za jego plecami przyjaciółkę, która czeka na nią z mężem.
- Obiecałam przyjaciółce, że spędzę z nimi dzień - powiedziała wskazując na przytuloną parę. - Musi pan zrozumieć, on dopiero co wrócił.
Nie odpowiedział. Odwrócił się, a ona miała ochotę krzyczeć, żeby zaczekał. Nie miał jednak zamiaru uciekać. Podszedł do pary i ukłonił się przed kobietą. Z tej odległości nie było słychać jego słów. Za chwilę wrócił zadowolony.
- Nie ma Pani wyboru. Oni wręcz kazali mi Panią zabrać.
Nie zdążyła powiedzieć ani słowa. Silna ręka złapała o wiele słabszą rękę i pociągnęła za sobą.
Szli ramię przy ramieniu. Twarz mężczyzny wyraźnie łagodniała z każdym krokiem. Jego oczom ukazywały się kolejne miejsca, które tak dobrze zna. Za rogiem wciąż istniała jego ulubiona kawiarenka. Kilka metalowych okrągłych stolików, ciężkie krzesła, kwiaty w wazonach. Wciąż ta sama kelnerka.
- Nawet nie wie Pani jaka to ulga. Jaka to ulga wrócić do swojego miasta i widzieć, że jest prawie nietknięte.
W małej kawiarni padło dużo słów. Powrót do dawnego świata kazał mu mówić, nie dało się tego powstrzymać. Nie mógł uwierzyć w to, że jeszcze nie tak dawno spał w okopach i strzelał do ludzi. Jeszcze nie tak dawno proch brudził ręce, szczypał w oczy, a huk zagłuszał własne myśli. Nie mógł uwierzyć, że wrócił do domu, a tutaj wszystko jest jak dawniej. Jego ulubiona kawiarnia, ludzie na ulicach, błękit nieba, piękne kobiety. Patrzył na nią i mówił, jakby od jego słów zależało wszystko co może się później zdarzyć.
Odpowiadał na pytania o bliznach. O tych na twarzy, o dłoniach, które były nimi pokryte. Mówił o kuli, która trafiła w kolano. Opisywał szpital, w którym leżał, pacjentów obok, krzyk i ból.
Żadne z nich nie zauważyło kiedy słabsza dłoń przykryła tę mocniejszą. Z każdym kolejnym słowem gładziła ją delikatnie, próbując zabrać złe wspomnienia.
Wiedział, że cała opowieść musi się dokonać, bo im więcej mówił, tym mniej bólu zostawało w jego sercu.
Cofał się i przechodził jeszcze raz przez ostatnie lata na froncie. Znowu czołgał się w pyle, zaczepiał mundurem o drut, krzyczał, strzelał i krył się. Mając przed sobą obcą twarz dotarł do końca opowieści, a zarazem do jej początku. Poczuł, jakby moment wejścia i wyjścia z pociągu nie oddzielały już lata niesprawiedliwego cierpienia.
Nachylił się nad stolikiem strącając przy tym wazon pełen kwiatów. Szukał ust, które nie były byle jakie i przypadkowe. Obserwował ją, kiedy szła po peronie czekając na przyjaciół. Uśmiechał się w duchu, bo wiedział, że tak naprawdę czekała na niego. Miała naprawdę miękkie i ciepłe wargi. Całował je zamykając to, co było kiedyś i witał tym pocałunkiem to, co dopiero ma nadejść. Szli w stronę Sekwany trzymając się za ręce. Powiedział, że powinni wciąż sprzedawać tam piękne kapelusze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz