niedziela, 3 sierpnia 2014

"

Pamiętam jak pachniało drewnem, które ścinał. Lubiłam patrzeć na to co robi, kiedy byłam małym dzieckiem. Chciałam wszystko z nim robić, we wszystkim pomagać. Miałam krótko ścięte włosy i ulubione spodenki w kropki. Miałam urodzić się chłopcem i chyba dlatego cały czas między nami jest taka dziwna więź, której nie umiem określić. Jestem najbardziej kłopotliwa spośród trzech córek, bo chyba najbardziej jestem do niego podobna. Takie same paskudne charaktery.
Zawsze to ja byłam z nim najbliżej. Na początku z własnej woli, potem z przymusu spowodowanego wyrzutami sumienia. Nie ma w tym żadnej czułości. Naszą relację określa raczej wzajemne ścieranie się ze sobą. Jesteśmy cholernie podobni, a jednocześnie niewiarygodnie różni.
Od małego wypracowano u mnie potrzebę kontaktu. Może dlatego, że wiedziałam o tym, że wybrano mi nawet męskie imię. Chciałam trochę zastąpić mu Kubę w domu pełnym kobiet. To ja chciałam się przytulać, ja zadawałam najwięcej pytań. To ja zawsze chciałam pomóc, to ja przesiadywałam z nim w garażu i w piwnicy, to mnie trzymał na kolanach prowadząc samochód. Mama wysyłała mnie po to, żeby przyprowadzić go do domu.  Dlatego czuję się odpowiedzialna.
Potem to wszystko się zmieniło. To ja byłam i jestem do tej pory powodem kłótni. Mówił o mnie, że jestem prowokatorem. Że to przeze mnie wszyscy płaczą i nie dogadują się. To zawsze ja próbowałam się z nim wykłócać i ja prowokowałam go do słów, na które będę mogła odpowiedzieć atakiem. W tym domu rzadko kiedy słyszało się inne imię niż moje i jego. Kiedy się kłócili, ja stawałam po stronie mamy, tylko po to, żeby czuł, że jest sam. Chciałam się odwdzięczyć za to co robi. Przez te wszystkie lata nie potrafiłam okazać wsparcia w żaden sposób. To co robił odpychało mnie. Pamiętałam każde zdanie na mój temat, każdą niemiłą rzecz, każde kłamstwo, każde naciągnięcie prawdy, które miało stawiać mnie w jeszcze gorszym świetle.
To do mnie zwrócił się o pomoc. Nie powiedział tego żonie, ani nikomu z innych bliskich mu osób. Mówił do mnie. Płakał i to mnie prosił o pomoc. Mogłam mieć 15 lat, kiedy przyszedł i prosił żebym przestała go odtrącać, żebym pokazała mu, że ktoś w niego wierzy, żebym wyraziła chęć pomocy. Siedział przytulony do mnie i płakał, bełkotał, a ja chciałam tylko żeby mnie puścił i przestał, żeby już zasnął. Potrzebował żebym powiedziała, że wszystko będzie dobrze, a ja milczałam. Miałam opuszczone ręce, zamknięte oczy. Nawet nie płakałam. Równie dobrze mógłby mówić do ściany, przytulać kamień. Nigdy nie nauczyłam się rozmawiać z nim o odwykach i terapii. Do tej pory ucinam temat. Tamten wieczór wzbudza we mnie ogromne poczucie winy i wstydu. Wstydziłam się i siebie i jego.
Nie chciał leczyć się rodzinnie, bo pewnie szedł tam z poczuciem tego, że jest kompletnie sam.
Jego terapeutka miała zajęcia w mojej szkole. Nie podobała mi się. Dorota. Wysoka, chuda, koścista, kręcone włosy nijakiego koloru, blade ręce, zawsze z kawą. Przychodziła z mężem zawsze zimą, nie wiem dlaczego nie przed wakacjami. Zmanierowana siedziała na miękkim krześle, ostentacyjnie otulona szalikami, w kurtce. Bo jej zimno. Mów za mnie. Żuła gumę, nosiła bransoletki, strzelała z palców, siedziała patrząc w okno, czasami odpowiadała na pytania męża, który skakał wokół dzieciaków próbując do nich przemówić. Ja patrzyłam się na nią, co w końcu zauważyła i zaczęła mi się przyglądać. Nie lubię jej do tej pory, nawet jeżeli mu pomogła. Cały czas ma jej numer zapisany w telefonie, może tak na wszelki wypadek. Nie wiem przez co przeszła w życiu, ale kiedy słuchałam tego co zechciała powiedzieć, miałam ochotę śmiać jej się w twarz i mówić jak cholernie mało wie. Wychodziłam z tych zajęć nie raz. Potem wściekałam się na siebie myśląc, że zawsze muszę odstawić jakieś przedstawienie. Muszę pokazać, że bardzo mnie coś rusza, jak bardzo ty nie masz racji, jak bardzo moje życie jest gorsze od twojego, jak bardzo czuję się pokrzywdzona, załamana i smutna. Zawsze żeby ktoś widział, zastanawiał się co się dzieje. Na pokaz. Od zawsze, do teraz. Żałosne.
Teraz kiedy wszystko się zmieniło i obraz nieprzytomnego ojca na podłodze to już tylko wspomnienie, ja cały czas przegrywam, bo nie mam mu już nic do zarzucenia. Ścieramy się nadal i pewnie tak będzie zawsze, bo ja mam do niego żal, a on ma żal do mnie. To nie jest sprawiedliwe, ale on też musi mieć jakiś argument, bez tego ja mogłabym wygrać. A przecież nie chcę. Nie chodzi o to, żeby postawić na swoim, ale znowu pokazać jak bardzo ci źle z tym co robi.
Oczywiście gdybym była Kubą wszystko byłoby całkiem proste ale jestem Agatą i wiem, że bardzo mu się to nie podoba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz