poniedziałek, 22 lipca 2013

dust

Wzięłam Cię za rękę i kazałam biec, a ty mimo woli spełniłeś żądanie. Kolejna osoba, która nie rozumie, ale stara się dotrzymać mi kroku. Stara się, a ja dawno nie widziałam nikogo, kto potrafi się starać.
Był środek nocy, albo środek dnia. Cicho, albo całkiem głośno. Mówiłeś, że nie mogę wybuchać śmiechem i nie mogę krzyczeć. Zawsze myślałam, że coś sobą płoszę,  ptaki, albo ludzi. Potem mówiłeś, że to była noc, a ja znowu miałam wrażanie, że próbujesz mnie uspokoić.
Miałeś zdarte kolana i rozdarte spodnie jak mały chłopiec.
-Z kim ja biegnę - przemknęło mi przez głowę.
Nie byłeś jednak małym chłopcem, a kolana w krwi nie były wynikiem zabawy w żołnierzy. Nie mogłeś mnie dogonić, musiałam zwalniać, obracać się, śledzić czy za mną nadążasz, musiałam słuchać jak krzyczysz moje imię. Twój głos był przytłumiony, głośno się śmieję. Wtedy myślałam, że nie należę już do tego co na Ziemi. Powtarzałam Ci, że lecimy w kosmos, a ty znowu się bałeś. Ile razy musiałam mówić, że potrafię sama i żadna troska nie jest mi potrzebna, że niby druga osoba jest niezbędna do startu. Potem wziąłeś mnie na kolana żeby wytłumaczyć mi, że nie mogę Cię tak poganiać, że niezależnie od prędkości nie ulecę w kosmos, że jestem na ziemi, że poczuję lekkie ukłucie i mrowienie w miejscu wkłucia igły. Wtedy przypomniała mi się ta noc kilka lat wstecz i ja na podłodze. Ręce, które podnosiły, gładziły, głaskały, próbowały uspokoić. I usta, które mówiły i oczy, które się przejmowały i bały się jednocześnie. I nogi, które chciały uciekać i te same nogi, które pomagały w przenoszeniu. Uciekać pewnie chciała lewa noga. Zawsze wszystko spada na lewą nogę, wstaje się lewą nogą, krok zaczyna się od lewej nogi, a lewa ręka odpoczywa trochę odepchnięta przez praworęcznych. Lewa strona ciała zawsze jest przyćmiona przez prawą. Każdy mówi, że jestem na odwrót świata, na lewą stronę.
Dotarło do mnie, że kosmos nie odbędzie się teraz, więc ty jako trochę starszy brat, a trochę jako wybranek do lotu  pozwoliłeś mi leżeć na ziemi i patrzeć się w niebo. Zostałam przez nie zmiażdżona, bo spadały gwiazdy, a ja byłam ich celem. I jak w życiu nigdy nic nie idzie po twojej myśli, tak każda gwiazda trafiała w swój cel. I byłam cała w dziurach, a krew mieszała się z pyłem. Pył osiadał na wszystkim, byłeś biało-szary, z włosów spadały Ci resztki gwiazd. Leżałeś spokojnie, a ja wiedziałam, że spada na nas deszcz mający początek gdzieś wysoko.
Było późno, kiedy niosłeś mnie ulicami spokojnego miasta, wszędzie panowało słodkie otępienie.
Zagoiły się już dziury po gwiazdach, wiatr rozwiał resztki pyłu, byłeś już w normalnych kolorach.
Kolejna pamiątka, na którą kazałam Ci uważać.
-Rozsypiesz mój kosmiczny pył! -powtarzałam, kiedy zatrzymywałeś się gwałtownie.
W zaciśniętej pieści trzymałam garść piachu, który stopniowo przesypywał się przez place. Po tamtej nocy został mi mały ślad na lewym ramieniu i duża dziura w samym środku myśli. Gwiazdy uderzały w moją głowę robiąc w niej katastrofę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz