sobota, 20 lipca 2013

siódme piętro



Żadne granice już nie istniały, bo nie istniało nic. Ani czas, ani miejsce, ani ciało. Był dotyk i była jedność. Reszta nie miała znaczenia.
Czasami pragnienie zrozumienia i bliskości jest jak jad. Rozlewa się po całym ciele, boli i promieniuje. Nigdy nie będzie się spełnionym człowiekiem, jeżeli nie trafisz na kogoś, kto mógłby to zatrzymać. Choćby wysysając cierpką substancję własnymi ustami.

                                                           ***

Drzwi do mieszkania nie były zamknięte, nigdy nie są. Wystarczy nacisnąć klamkę i zostawia się za sobą zapach korytarza. Nigdy nie czeka na niego w drzwiach, nie rzuca się na szyję, nie biegnie słysząc skrzypienie podłogi. Nie jest też spokojna.

                                               ***
Wchodząc po schodach, pokonując kolejne piętra można poznać, czy jest w domu. Najczęściej ze ścian sączy się dźwięk pianina i smyczków. To jest jej dźwięk. Zamykając oczy potrafił sobie wyobrazić letni dzień, stare mieszkanie, drobinki kurzu, które tańczyły w nielicznych przebłyskach słońca, jej śmiech, jej zapach. To jak poruszała się w takt płynącej muzyki stąpając głośno po podłodze. Zawsze dziwił się ile dźwięku potrafi spowodować jej kruche ciało.
We wszystkich pokojach zawsze panował półmrok, a i ona sama wyglądała jak cień. Zdawało się, że pływa między pokojami. Po wszystkim, kiedy jeszcze leżała na podłodze , leniwie poruszała dłonią w powietrzu, a światło sączące się ze szpar w zasłonach tworzyło na jej ciele kombinacje kształtów. Nieraz musiał przystawać i łapać głębszy oddech żeby pozbyć się ucisku w piersiach. Wspomnienia były dla niego małymi sztyletami, wbijały się boleśnie pod skórę w najmniej oczekiwanym momencie i trudno było się ich pozbyć. Musiał usiąść, przeczekać. Obserwował schody ciągnące się spiralą w dół. Dźwięk uderzających obcasów o schody wciąż powracał do niego echem.
Poznali się na ulicy, zamienili ze sobą kilka słów, a potem jej ciepła ręka wyciągnięta z kieszeni za dużego płaszcza kurczowa chwyciła jego przegub i pociągnęła ze sobą. Zaprowadziła go pod starą kamienicę i nie pytając go o zdanie pchnęła ciężkie drzwi i znaleźli się na klatce schodowej. Było ciemno, zapadał zmrok, a ona ciepłym głosem wypowiedziała numer mieszkania. Zaczęła wbiegać po schodach śmiejąc się przy tym dziecinnie. Kiedy wszedł na odpowiednie piętro muzyka szczelnie go otoczyła. Drzwi nie były zamknięte. Znalazł ją w pokoju z pianinem. Potem, w pamięci zawsze go tak nazywał. „Pokój z pianinem” Gołe ściany, chropowate, które musiały boleśnie wbijać się w jej plecy. Zakurzona podłoga, na której odcisnęli swoje ciała, okno bez zasłon, jedyne odsłonięte okno. Jak mówiła, tylko tam nie bała się niczego.
Jej wargi miały gorzki smak, kiedy pocałowała go po raz pierwszy. To nie było nic nachalnego, myślał o tym jako o rozpaczliwej potrzebie bliskości. Dał jej tyle, ile umiał dać. Pozwolił się rozebrać i pozwolił jej na wszystko. Poznawała go rękoma, ślizgały się po całym ciele, paznokcie wbijały się w plecy. Bał się, że zrobi jej krzywdę, wyglądała jak piękna budowla ze szkła. Można było zniszczyć ją jednym nieostrożnym ruchem. Potem po prostu wyszła i zostawiła go skołowanego pośród kurzu i pianina. Wróciła i zasnęła przytulona gdzieś w okolicach serca. Parę godzin później poprosiła, żeby wyszedł. Ubrał się pośpiesznie, zbiegał ze schodów. Jej obraz ciągnął się przez jego myśli, nękał go. Chciał do niej dotrzeć. Nie był osobą, którą wyrzucało się z łóżka po jednej nocy. Wrócił tam następnego dnia, muzyka grała. Wbiegał po schodach, mijał drzwi mieszkań, ręce prześlizgiwały się po barierce, przyśpieszał, słuchał dźwięku z poprzedniej nocy. Drzwi nie były zamknięte, skierował się do Pokoju z Pianinem. W oknie założona była firanka, okno było otwarte, rozwiewało poły materiału, wzdymało je, unosiło. Pachniało strachem. Mieszkanie na siódmym piętrze pachniało muzyką, kurzem i strachem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz